środa, 5 listopada 2014

PARTIA to OBCIACH albo SPOŁECZNIK RYSZARD G.




Organizując ostatnią debatę wyborczą w Meskalinie (21. października br.) „O stanie Poznania i drogach prowadzących do jego poprawy” woleliśmy mówić o społecznych ekspertach jako jej uczestnikach, a nie o „społecznikach”. Dlaczego, co takiego się stało?

Najistotniejsze, przynajmniej w związku z wyborami, są dwie rzeczy, trochę symboliczne.
Pierwsza to obśmiany tu sondaż wyborczy w „Głosie Wlkp.” autorstwa prof. R. Cichockiego (prodziekana Wydz. Nauk Społecznych UAM!), który zakwalifikował Ryszarda Grobelnego z drużyną (TEGO Grobelnego), do kategorii „komitety społeczne” – wraz z walczącymi z nim od lat społecznikami zorganizowanymi w oddolne komitety wyborcze. A druga to trąbione pod niebiosa i powszechne w tych wyborach chowanie się komitetów partyjnych za plecami społeczników skaperowanych przez nie na partyjne listy. Zatem Ryszard Grobelny wielkim „społecznikiem” jest, wraz ze swoim dworem, a jednocześnie „społecznicy” to podstawa, opoka, ława fundamentowa komitetów partyjnych. Więcej – na samym szczycie personalnych konstrukcji wyborczych świeci światłem odbitym od dość głośnej historii stow. My-Poznaniacy kandydat na prezydenta rządzącej partii, kiedyś obywatelskiej, przynajmniej w nazwie.

Brrrrr...

Wstrząsam się na myśl o tym, że nasza koalicja społeczna Prawo do Miasta miałaby mieć cokolwiek wspólnego z dworem prezydenckim, przyzdobionym kilkoma działaczami rad osiedli, już zresztą zdeprawowanymi przez wpływ politycznych standardów RG (choćby maskarada z gazetkami osiedlowymi). Sam R.Grobelny partyjny nie jest, ale był (KLD w latach 90.) i miał być (PO), zaś gwardia jego dworu to byli działacze partyjni, którzy poobrażali się na matki-partie (PO i PiS), bo nie byli dość dobrzy, by dostać wysokie miejsca na partyjnych listach do rady miasta w 2010 r. Ryszard Wspaniałomyślny towarzystwo przygarnął..
Umizgi w stronę ekipy stowarzyszenia My-Poznaniacy dwór R.Grobelnego podejmował już po poprzednich wyborach, sugerując publicznie daleko idące powinowactwo i bliskość wzajemną (!!??), zatem obecne podchody nie są przypadkowe. Chociaż paradoksalnie to R.Grobelny jest ojcem-inspiratorem, mającym decydujący udział w poczęciu My-Poznaniacy, a potem Prawa do Miasta. Oba te i inne ruchy miejskie powstały z powodu działań, decyzji i polityki dotychczasowego prezydenta. Jako zdecydowana opozycja wobec niej – bo jest szkodliwa, marnotrawna, wykoślawiła karykaturalnie rozwój Poznania, nieracjonalna. Oraz egocentryczna – prezydent zaspokoił swoje ambicje i wybudował Poznaniowi piramidę Cheopsa przy Bułgarskiej, i pare innych monumentów, za którą będzie płacić następne pokolenie. I co może najważniejsze – to jest polityka obca uczestnikom tych i innych ruchów miejskich w Poznaniu, którzy są normalnymi mieszkańcami, a polityka ta służy interesom partykularnym dużego biznesu, deweloperom, globalnemu kapitałowi, kosztem kapitału rodzimego, poznańskiego. Innymi słowy – związek R.Grobelnego i dworu ze społecznikami jest mniej więcej taki, jak choroby ze szczepionką, pożaru ze strażakami, klęski żywiołowej z akcją ratunkową itp.
Ruchy miejskie, społeczna opozycja, koalicyjny komitet wyborczy a pozbierany z różnych bajek i igrzysk dwór przyprezydencki to dwa odległe od siebie kosmosy. Najwyraźniej opłaca się publicznie udawać, że jest dokładnie odwrotnie.

Nie dość dobrzy towarzysze partyjni?

A także towarzyszki partyjne jak najbardziej. Słyszał kto publicznie, albo czytał, że oto towarzysz partyjny/brat/kolega XYZ, jako ideowy, zaangażowany, ofiarny i zdyscyplinowany członek partii, na P lub S, dwu- lub trzyliterowej, o wielkich zasługach dla niej, zostaje umieszczony na liście kandydatów do rady miasta na czołowym miejscu pierwszym, lub mniej czołowym drugim...? Nigdy w życiu, zamiast tego mamy falę deklaracji partyjnych wodzów, że na listach kandydatów to prawie w ogóle nie ma partyjnych działaczy, sami niepartyjni społecznicy, także na miejscach biorących, nr 1 i nr 2. Nawet jednego kandydata na Grobelnego mamy, co prawda niebiorącego – przynajmniej nominalnie byłego-niedoszłego społecznika.
Większość tych upartyjnionych – nieupartyjnionych społeczników gorliwie zapiera się jakichkolwiek związków z partiami z ramienia których kandydują – dziś, wczoraj i jutro. Ich obecność na listach partyjnych to jakby usługa transportowa, „podwózka” do rady miasta, bardziej komfortowa i pewniejsza niż komitet społeczny, tak im się przynajmniej wydaje... Bez zobowiązań. Nawet tak ma być w przypadku czwartego miejsca na liście – tu akurat chodzi o partię dwuliterową.
Tak oto partie, w końcu struktury w demokracji konieczne i pożyteczne, własnoręcznie potwierdzają popularny pogląd, iż w ramach demokracji miejskiej partie są przeżytkiem, są dinozaurami z innej epoki, wykopaliskiem archeologicznym potrzebnym tylko swoim działaczom wyższego szczebla, dla pozyskania subwencji ze środków publicznych. Wstydzą się same siebie, publicznie godząc się ze stereotypem, że bycie w partii jest kompromitującym obciachem, zaprzeczeniem tego, co społecznie atrakcyjne. Własnych członków traktują per noga oddając część najlepszych miejsc ludziom z zewnątrz. Przy okazji – publicznie obnażają swoją słabość, bo albo nie mają dość zainteresowanych członków, by obsadzić wszystkie, lub choćby tylko znaczące miejsca na listach. Albo też ci członkowie reprezentują tak niski potencjał wyborczy, że partie muszą sięgać po „zasilanie” zewnętrzne. Albo, najpewniej, i jedno i drugie. O dysponowaniu jakimkolwiek autorytetem przez partie od dawna nie ma co mówić.
Jedno z drugim pokazuje, że partie w mieście to nie są żywe, aktywne podmioty polityczno-społeczne, tylko koterie połączone interesami albo baza dla partyjnych wodzów.

Społecznicy – siedmiomilowe buty wyborcze?

Tak się porobiło, bo „społecznik” w wyborach to ma być taki gość, który ma na nogach siedmiomilowe buty wyborcze, za pomocą których w mig wkroczy do rady miasta, omijając drogi „tradycyjne”. Wystarczy więc wskoczyć w rolę „społecznika” i już mamy władzę, rządzimy miastem – albo mianując się niepartyjnym komitetem społecznym (R.Grobelny), albo wstawiając żywych działaczy na swoje listy (partie)..
Zobaczymy jak to się skończy. Warto chyba jednak odróżniać oryginał od podróbki, kogoś kto udaje od tego, kto występuje w swojej rzeczywistej roli. Czy jest sens poprzeć kogoś, czyj autorytet społecznika ma zostać wykorzystany do podpierania więdnących partii w ich walce wyborczej? Przecież to one stworzyły system, przeciw któremu powstały ruchy miejskie, o zmianę którego od lat wojujemy....

Niby miła dla nas taka iluzja, że wystarczy wskoczyć w buty społecznika, by uzyskać poparcie. Mogłaby ona wskazywać jaki to mamy wielki autorytet i szacun. Ale to jednak iluzja, nie mamy patentu na przejęcie władzy. A skutek realny manipulowania społecznikami jest taki, że część obciachu staje się naszym udziałem, bo różnica pomiędzy układem władzy, który odpowiada za cały ten bałagan, a nami, którzy próbujemy coś z tym zrobić, się zaciera. I o to chodzi, o rozcieńczenie odpowiedzialności. Przede wszystkim „odpowiedzialnego prezydenta” i jego dworu „odpowiedzialnych”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz