Dlatego wygrałeś. Przez
nokaut. Wspaniale. Żadne gadki-szmatki, że fuks, że przypadek, ktoś się
pomylił, był mróz, taki klimat, czy co tam... Poznań, my poznaniacy (a
My-Poznaniacy już cztery lata temu) powiedzieli dobitnie: mamy naprawdę dość, zdecydowanie chcemy zmiany!
Nie pomogła pokrętna sofistyka
posła Dziuby i skomplikowane wygibasy PiSu, poparcie kłamstwami posła Gowina z
Markiem Jurkiem, ani apel Ojca dyrektora (???), podchody pod arcybiskupa i
kokietowanie kibiców, szukanie na Ciebie haków, obelgi (intencjonalnie), że Jaśkowiak to skrajna
lewica, „lewak” po prostu. Nawet kilkanaście procent wyborców Grobelnego
przeniosło głosy na Ciebie.
Ale wcześniej nie było wcale
jasne, że Poznań chce zmiany. Zdaniem „badaczy”, szeroko kolportowanym przez
media, wcale zmiany nie chciał. Nie chciał jakoby od dawna, ponieważ chciał ŻEBY-BYŁO-TAK-JAK-JEST.
A Poznań tymczasem został po prostu
sprytnie przekonany, a raczej „autorytety” wmówiły nam, że żadna istotna zmiana
nie jest możliwa, w żaden sposób. Dopiero kiedy ogłoszono wyniki I tury
wyborów prezydenckich, stało się jasne, że jest dokładnie odwrotnie. Okazało
się, że zmiana nie tylko jest przez
większość pożądana, ale całkiem realna, na wyciągnięcie ręki. Tylko trzeba było
tę rękę zdecydowanie wyciągnąć.
Czego mamy dość? Niemocy, która obezwładnia. Niemocy
naszego miasta, a ściślej władz jego, wobec spraw najprostszych, których nikt
nie potrafi załatwić. A cóż dopiero zadań złożonych. Niemocy, kiedy wola
społeczna odbija się od muru niechęci/niedasizmu/obojętności urzędu miasta,
zajętego jakimiś swoimi sprawami. Co to jest za problem uratować przed
likwidacją kładkę pieszo-rowerową między Starołęką a Dębiną? Zrobić przejście
dla pieszych na Moście Dworcowym? Pogonić pijane penerstwo ze Starego Rynku?
Zamknąć hałaśliwą i nielegalną dyskotekę? Zrobić plan miejscowy dla Stadionu
Szyca, żeby uchronić go przed zabudową? Posprzątać miasto? Wyrównać chodniki?
Wziąć za twarz paru gangsterów, zatruwających życie ludziom, których mieszkania
chcą zająć? Jeśli takie głupoty są nie-do-rozwiązania, to co się dziwić cyrkowi
z PEKĄ, przepłaconym o setki milionów inwestycjom wlokącym się nawet dwa razy
dłużej niż plan zakładał i do tego nietrafionym? Ile energii, czasu, pieniędzy, publicznych i prywatnych marnuje się w
naszym mieście z powodu tej obezwładniającej niemocy? Niepotrzebnego
walenia głową w mur w sprawach oczywistych, które powinny rozwiązywać się niemal
same...
Myślę jednak, że źródło
stanu wyczerpania naszego miasta leży także gdzie indziej. Nie tylko bierze się
ono ze zmęczenia zwykłą nieudolnością władz w sprawach małych, średnich i
dużych. Także z tego, że nie ma na nasze
miasto pomysłu, idei, która dałaby się przełożyć na praktykę. I przełożyć
na widzialne pożytki mieszkańców.
Ostatnią taką ideą było
Euro2012, jubel na dwa tygodnie, mocno ekscytujący dla wielu poznaniaków, ale
na który trzeba było pracować kilka lat przed i kilka po, a długi przyjdzie spłacać
parę razy dłużej. Teraz (do wczoraj ;-) jest nią niby nowa kasa z UE – głabniemy i będzie nasza, a potem efektownie
wydamy te miliardy. Pod warunkiem, że będziemy mieć trochę, aby włożyć. Bo żeby
wyjąć trzeba włożyć. Idea wydania kolejnych miliardów, bo będą w zasięgu ręki,
nikogo, poza bezpośrednimi operatorami takich kwot, nie podnieca. Bo pierwotne
są pytania: czego chcemy, czego potrzebujemy, co jest dla nas ważne, żeby na to
wydać pieniądze. A tu posucha, albo próżnia zgoła, nie ma na te pytania
składnych, kwalifikowanych i formalnych odpowiedzi.
To nie tak, że my, lud
Poznania nie mamy potrzeb, nie wiemy czego chcemy itd. Rzecz w tym, żeby to czego chcemy i czego potrzebujemy, ułożyć w
program dla miasta, program realistyczny ale porywający, z którym będziemy
mogli się identyfikować, bo będzie nasz. I wszystkich zmobilizuje, i urząd, i
władze, i polityków, i biznes, i mieszkańców. Takiego programu nie było,
nie ma zdefiniowanej perspektywy realnej „zmiany na lepsze”, w którą szeroko
mieszkańcy mogliby się wpisać. W taki sposób, żeby ich znaczące potrzeby i
problemy w tym programie znajdowały rozwiązanie. Przeciwnie – jesteśmy miastem wyczerpanym, bo niemal
nikt na taki program nie liczył, nie wierzył w możliwość jego pojawienia się i
korzyści stąd płynące. Mieliśmy się cieszyć, tym co jest, a nie jest
najgorzej, więc o co chodzi? Urząd ogłaszał jakieś kwity, ale nikt tego nie
czytał i nikogo to nie obchodziło, bo z nich mało co albo i nic nie wynikało, a
czasami wynikało coś wprost przeciwnego niż było zapisane...
Taka perspektywa, że nie jest w Poznaniu najgorzej, więc nie ma powodu, by coś
zmieniać, właśnie rozsypała się w pył! Poznaniacy chcą innego miasta, bardziej cywilizowanego, europejskiego a
nie azjatyckiego, z jego nieobliczalnym żywiołem. Bardziej poukładanego,
zaplanowanego, a nie rządzonego „wolną amerykanką” tych, którzy mają więcej
pieniędzy i władzy, i walczą tylko o swoje, rozwalając wszystko dookoła. Wizja
takiego miasta została sformułowana, nie tylko w zarysie, zresztą nawet upadający
prezydent zaczął się pod nią w desperacji podpisywać. Teraz będzie przekładana
na program realizacyjny, co trochę potrwa.
Dlatego tak ważne dla
podtrzymania naszego zapału, wiary w NOWE OTWARCIE, są obecnie choćby NIEDUŻE, ALE WYRAŹNE OZNAKI ZMIANY. Nie
chodzi o to, żeby jakichś dygnitarzy miejskich efektownie wypieprzyć z roboty.
Ale na przykład o to, żeby przynajmniej niektórzy z nich musieli dojeżdżać do pracy
tramwajami, bo nimi zarządzają, najwyraźniej zza biurka (co zresztą prezydent
zapowiedział dziś w radiu Merkury). „Oznaki zmiany” nie zastąpią głębokiej
transformacji sposobu i kierunków rozwoju miasta, ale uwiarygodnią intencje
oraz pomogą wyzwolić tę wielką energię, która jest w naszym mieście, a która w
części była uśpiona, a w części marnowana przez konieczność walenia głową w
mur.
Ta energia uruchomi się tym
sprawniej, im szybciej i naoczniej przekonamy się, że teraz jesteśmy w Poznaniu bardziej u siebie. Wtedy
jeszcze bardziej niż wczoraj, kiedy głosowaliśmy na Ciebie Jacek, zechce nam się chcieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz