poniedziałek, 2 listopada 2015

CO NAM PO IV KONGRESIE RUCHÓW MIEJSKICH?



Jak sugeruje tytuł, bardziej tu chodzi o odcyfrowanie znaczenia i sensu IV KRM, niż szczegółową relację o tym jak było, co się działo itd. Czyli – co ten Kongres nam, ruchom miejskim, przyniósł?
Słowo „odcyfrowanie” nie jest tu przypadkowe. Faktyczny sens zdarzeń odsłania się często po upływie pewnego czasu, bywa, że z czasem ujawniają się różne, nawet sprzeczne sensy, dominujące w różnych okresach interpretowania zdarzenia. Teraz więc możemy właśnie „odcyfrowywać” – jeśli nie do końca zgadywać, to co najwyżej domniemywać, a przynajmniej subiektywnie wskazać, jak sami widzimy/ chcielibyśmy widzieć to, co istotnego oznacza IV KRM, co zaowocuje w przyszłości.

Kongresowe fakty w pigułce

Gorzów Wlkp. został wybrany jako miejsce IV KRM (po Poznaniu ’11, Łodzi ’12, Białymstoku ’13), bo jest to pierwsze miasto miasto w Polsce, w którym ruchy miejskie, za sprawą inicjatywy Ludzie dla Miasta, przejęły w wyniku wyborów miejskich 2014 r. władzę – w osobie prezydenta (Jacka Wójcickiego) i najsilniejszego klubu w radzie miasta. Po drugie – Gorzów jako miasto mniejsze niż dotychczasowi gospodarze KRM symbolizuje problemy miast średniej wielkości i małych, które powinniśmy dostrzegać.
Istotną nowością formuły IV KRM, obok otwartego jego charakteru, był szerszy niż poprzednio udział przedstawicieli władz publicznych – urzędników, prezydentów i wiceprezydentów miast, radnych, posłów i senatorów... Ale także zwykłych mieszkańców, nie zaangażowanych w ruchy miejskie.
Dwa dokonania IV KRM dotyczą samego Kongresu. Pierwsze to zaktualizowanie i rozszerzenie, w wyniku kilkutygodniowej wymiany opinii, Tez Miejskich, swoistej ideowo-programowej podstawy naszej tożsamości, mającej już swoją historię i społeczny odbiór – w postaci 15 Tez o Mieście KRM. Drugie to podjęta po długiej i niełatwej dyskusji decyzja o podstawowej formalizacji KRM w formie związku organizacji. I – splecionego z nim stowarzyszenia, które zapobiegnie wykluczeniu z udziału we współdecydowaniu w ramach KRM osób związanych z miejskimi inicjatywami nieformalnymi oraz aktywnych, ale niezrzeszonych.
Istotne dla szerszego odbioru IV KRM było otwarte spotkanie i dyskusja trzech nowych prezydentów miast, kojarzonych z ruchami miejskimi: Roberta Biedronia ze Słupska, Jacka Jaśkowiaka z Poznania i Jacka Wójcickiego z Gorzowa. Impreza zatytułowana Śniadanie prezydentów zgromadziła kilkaset osób i była treściowo pożywna. Podobnie Skaner wyborczy zaprogramowana publiczna dyskusja przedstawicieli niemal wszystkich komitetów wyborczych do parlamentu o wybranych problemach dla miast zasadniczych: mieszkaniach dostępnych, zamykaniu szkół i rewitalizacji miast. Podobnie duże znaczenie miała towarzysząca dyskusja na temat kultury w mieście, pod patronatem Narodowego Centrum Kultury, pt. Kultura samorządowa 25+  oraz wystawa Kultura zmiany.
Tylko z udziałem uczestników IV KRM odbywały się sesje okrągłostołowe i warsztaty tematyczne (patrz Program) oraz Laboratorium Miast – kilkadziesiąt prezentacji z całego kraju w dwóch równoległych cyklach, pokazujących dobre praktyki miejskie, konkretne doświadczenia i inicjatywy osób, grup, stowarzyszeń i instytucji. Bezcenne!

Pakiet uwag – na roboczo

Oczywistość, którą warto jednak stale powtarzać i przypominać: KRM jest naszą całkowicie oddolną, niezależną inicjatywą, za którą nikt ani nic nie „stoi” – ani partie polityczne, ani biznes, ani władza, ani biskupi, ani żadne inne lobby krajowe, lokalne albo globalne. Przyjmujemy chętnie darowizny wspomagające organizację tak dużej imprezy jak IV KRM, ale główne koszty uczestnictwa w Kongresie każdy ponosi sam, ewentualnie wspieramy solidarnie tych, dla których może to być problem finansowy. Ewentualne wsparcie dla KRM, darowizny, granty nie mają wpływu na podejmowane tematy, rozstrzygnięcia, działania. Tak było dotąd, jest i pozostanie.

IV Kongres w Gorzowie da się porównać pod względem skali z II KRM w Łodzi w 2012 r. – ponad 300 uczestników z 55 miast, reprezentujących ok. 150 organizacji i instytucji. Jednak jego organizacja to wyzwanie szczególne. Najpierw z powodu położenia Gorzowa z dala od centrum kraju, upośledzonego komunikacyjnie – dla wielu uczestników z dalszych części Polski dotarcie na czas wymagało sporej determinacji, a mimo to przybyliśmy bardzo licznie! Po drugie – gorzowski zespół organizacyjny to debiutant bez doświadczeń współdziałania z KRM, a mimo to poradził sobie z imprezą bardzo dobrze, za co należy się wielkie uznanie i podziękowanie, wielokrotnie juz wyrażane.

Prawdopodobnie intencjonalny wybór miejsca KRM z dala od centrum, obok trwającej kampanii wyborczej, przyczynił się do pewnego zignorowania imprezy przez media krajowe, w przeciwieństwie do mediów regionalnych i miejskich. Bardzo to pouczające – w naszym zcentralizowanym kraju nic co ważne, nie może wydarzyć się poza stolicą, chyba że w centrum którejś z metropolii.. Ale dzięki temu mieliśmy więcej spokoju. I mamy najlepszą chyba w historii KRM dokumentację filmową obrad.

Istotnym celem społecznym IV KRM było integrowanie środowisk Kongresu Ruchów Miejskich i Porozumienia Ruchów Miejskich (PRM), które tylko w niewielkim stopniu się pokrywają. PRM zostało zainicjowane późną wiosną 2014 r. jako robocza „koalicja” kilkunastu środowisk miejskich, wspierających się w skali kraju podczas samorządowej kampanii wyborczej, dość owocnej. Przedstawiciele niemal wszystkich z nich uczestniczyli w Kongresie i brali udział w obradach na tematy dla KRM najważniejsze i zadeklarowali kontuację. Wszystko wskazuje, że dalej pójdziemy razem, choć niekoniecznie we wszystkich sprawach, to zresztą niemożliwe i niepotrzebne.

Kongres gorzowski pierwszy raz tak naocznie pokazał, bez krygowania się i hipokryzji, polityczny charakter KRM, pozbawiony naiwności, w dobrym znaczeniu słowa „polityczny”. W wymiarze personalnym: w KRM brała udział niemała grupa uczestników niedawnej wyborczej kampanii samorządowej, niektórzy z nich współrządzą teraz swoimi miastami jako radni lub urzędnicy miejscy, do szczebla prezydenta miasta. Oraz mniejsza grupa działaczy kandydujących w obecnych wyborach parlamentarnych w kilku miastach. Wszystko to nie przeszkadzało w rzeczowej, merytorycznej debacie o sprawach miejskich, z udziałem przedstawicieli władz  – politycznej, bo świadomej znaczenia udziału we władzy, dotyczącej spraw publicznych, uwikłanych w rozmaite interesy partykularne, negocjowanie których jest istotą demokratycznej polityki. Uwikłanie KRM w politykę jest faktem, ale faktem jest też pewien nasz dystans do polityki. Pozwala on zachować kontrolę nad tym, co politycznie czynimy, czyli to my wykorzystujemy politykę, a nie ona nas.

Nowe sformułowanie Tez Miejskich, a może jeszcze bardziej decyzja o podstawowej formalizacji KRM powinny, wraz z tymi jakościami o których mowa wyżej, zapoczątkować przełom w działalności Kongresu, który ujawni się, o ile się ujawni, już na następnym zjeździe. Skok jakościowy jakiego można/warto/należy się spodziewać w związku z samoorganizacją i formalizacją, to wzrost skuteczności działania KRM. I na zewnątrz, jeśli chodzi o lobbying wobec władz państwowych. I do wewnątrz – w wymiarze wzajemnego wsparcia i informacji. Nie jest to oczywiście w żaden sposób przesądzone, zależy od naszej zdolności porozumienia się w celu wypracowania i wdrożenia optymalnych dla KRM rozwiązań instytucjonalnych. Sytuacja jest intrygująca, kreowanie KRM ma charakter precedensowy, bo nie mamy gotowej „formy”, wzorca który moglibyśmy skopiować. Ale to raczej dobrze, niech Kongres kształtuje się mocą naszych decyzji, adekwatnie do pojawiających się wyzwań i potrzeb. W tym kontekście swobodne pomysły przekształcenia KRM w partię albo związek wyznaniowy są egzotyczne.

Wielkie wrażenie robi skoncentrowana na Kongresie energia społecznego działania (w Polsce raczej deficytowa), pasji i zapału połączonych z kompetencją, emanująca ze 100-200 przybyłych na Kongres liderów lokalnych organizacji i społeczności. To są wszystko świetni ludzie, doborowe towarzystwo, do którego przynależeć jest powodem do dumy. Nie chodzi mi tu o liryczne klimaty, ale poważne stwierdzenie, że reprezentujemy bardzo znaczący  potencjał polityczno-społeczny, mogący odegrać w przyszłości dużą rolę, który udało nam się skupić i którego nie wolno zmarnować. Jesteśmy za niego odpowiedzialni, za utrzymanie i rozwój.

Jedną z naszych istotnych wartości, które były widoczne w Gorzowie, jest pluralizm, wewnętrzne zróżnicowanie (w dających się „skonsumować” granicach) – polityczne, światopoglądowe, ideologiczne, będące naszym zasobem, bogactwem. Jego utrzymanie jest dotąd możliwe dzięki pewnej wewnętrznej autodyscyplinie, związanej ze zgodą na minimum samoograniczenia dla wspólnego działania, współpracy. Nie jest to częste, więc tym bardziej cenne i wymagające zachowania.

Wewnętrzne zróżnicowanie, odmienności, które się wzajemnie równoważą (np. wielo-partyjni, bezpartyjni i antypartyjni) odpowiada zrównoważonej intuicyjnej strategii rozwoju KRM, nie wolnej od potknięć, ale trwającej już piąty rok. Taki wzrost, pozwalający zachować tożsamość Kongresu w warunkach znacznych napięć polityczno-społecznych w otoczeniu, trzeba kontynuować. Jego intencją powinno być budowanie (przez rośnięcie) siły społecznej, i politycznej (w rozumieniu wspólnego „miastopoglądu”, a nie jakiejś perspektywy partyjnej), zdolnej coraz bardziej skutecznie zawalczyć o nasze miasta.

Pierwszy krok wykonamy tworząc minimum instytucjonalnych podstaw KRM i jest to zadanie najbliższe. Wszystko co najlepsze przed nami..

Tekst opublikowany wczoraj przez ZIELONE WIADOMOŚCI

piątek, 23 października 2015

WYBORY 2015 – CZY JEST NA KOGO GŁOSOWAĆ?



Każdy może głosować jak chce, ale wielu wyborców (kilkanaście i sporo więcej procent) jest niezdecydowanych, a niemała część z nich podejmuje decyzje w ostatniej chwili. Może komuś przydadzą się tutejsze moje sugestie?

Są one pisane z perspektywy niepartyjnej (nie należę i nie jestem partyjnie związany), z punktu widzenia miejskiej aktywności społecznej, i politycznej, która wymaga także współpracy z politykami i działaczami różnych partii. Sprzyja więc poznawaniu i ich, i tego „jak TO działa”. Ruch miejski, którego jestem od lat uczestnikiem i współkreatorem, funduje się na wspólnym MIASTOPOGLĄDZIE, opartym na miejskiej narracji konkretnej, a nie na partyjnym światopoglądzie politycznym. Niemal nigdy po 1989 r. nie miałem komfortu głosowania, polegającego (w wyobrażeniu) łącznie na tym, że „mój” kandydat/ka jest z komitetu, który programowo da się poprzeć bez większych zastrzeżeń, osobiście dla mnie jest wiarygodny/a i generalnie atrakcyjny/a i do tego ma realne szanse na wybór. Być może oczekiwać tego wszystkiego na raz to zbyt wiele. A może – tak jest świat zbudowany i lepiej nie będzie? W obu przypadkach pojawia się pewien dystans, racjonalizm, trochę luzu, zmniejszają się oczekiwania w imię realizmu...
Mam wrażenie, że w tych wyborach wybór jest szerszy, niż w wielu poprzednich, choć nie jest to wielka zmiana na lepsze, ale widoczna.

Punkt wyjścia:
Programowo, z punktu widzenia „kwestii miejskiej” zawsze zakładaliśmy równy dystans do partii politycznych. W indywidualnym przypadku, tu moim, tak się nie da, bo do jednej partii bliżej innej dalej. Ale świadomość, że w kluczowym dla nas temacie niemal każda partia może być pożytecznym sojusznikiem, czyni stosunek do partii bardziej zrównoważonym i realistycznym, mniej fundamentalistycznym, albo opartym na fobii antypartyjnej.
Z doświadczenia i obserwacji wiem, że najważniejsi są ludzie – sami kandydaci do parlamentu, wyborcze programy partyjne to mocna ściema, ważne są biografie i czyny; lepiej, żeby z „wrednej” partii był poseł uczciwy, przyzwoity i umysłowo wydolny, niż na odwrót.
Generalnie znam osobiście osoby, na które próbuję tu zwrócić uwagę, niektóre od wielu lat, nie są to dla mnie abstrakcyjne nazwiska i twarze znane tylko z mediów. Wiem o kim piszę, także trochę od ciemniejszej strony tych osób ;-)..
W przypadku wielu z sugerowanych tu do rozważenia kandydatów istnieje obszar poważnych różnic zdań, z niektórymi bywały konflikty i spory. Jednak wynik-bilans jest taki, że proponuję wziąć ich kandydatury pod uwagę. Nie mówiąc o tym, że „ich” partie/komitety jako takie niekoniecznie mnie pociągają w ich całokształcie programowo-ideowym, jedne bardziej, inne.


Moje wykluczenia
PSL i jego kandydaci nie są tu brani pod uwagę. Nie dlatego, że przekaz taki jak w dowcipie (lider PSL pytany o to, jaką partię typuje na zwycięzcę wyborów, odpowiada – naszego przyszłego koalicjanta..) w powszechnym odczuciu jest trafny. Przede wszystkim dlatego, że w mieście Poznań stawianie na kandydata partii chłopskiej jest bez sensu.
Trzy komitety: Korwin, Kukiz’15, JOW Bezpartyjni – na wejściu mają u mnie szlaban. Pierwszy z powodu archaiczności programowej rodem z XVIII w. i chamówy w przekazie, drugi z powodu niekompetencji – zmarnowania sporego potencjału społecznych nadziei i związanych z nim energii. Trzeci – bo JOWy są szkodliwe dla demokracji, to oczywistość.


SENAT

Agituję wprost za prof. JADWIGĄ ROTNICKĄ, senator z ramienia PO

Nie tylko dlatego, że kontrkandydatem jest absolutnie nie do przyjęcia prof. Stanisław Mikołajczak z PiS, szef AKO im. L.Kaczyńskiego, główny inicjator wojny kulturowej w Poznaniu wokół tzw. Pomnika wdzięczności. Przede wszystkim z powodu działań J.Rotnickiej na rzecz ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju miast, ostatnio – tzw. ustawy krajobrazowej. Ale nie mam wątpliwości co do wyniku wyborów na korzyść pani senator.

SEJM
(W kolejności alfabetycznej)

Proponuję przychylnie rozważyć:

ZJEDNOCZONA LEWICA
Ma rację Adam Ostolski, że ZL pokazała z dobrym skutkiem rzecz rzadką w polskich realiach i tradycji politycznej – zdolność do współdziałania i kompromisu, w imię wspólnego celu, jakim jest obecność lewicy w Sejmie. To zakłąda samoograniczenie, któremu podporządkowali się i zły człowiek Miller, i nieco mniej zły – Palikot. Plus odwaga w imię uczciwości – zamiast kombinowania z progiem wyborczym postawienie na koalicję, dla ktorej próg jest wyższy – 8%.
Katarzyna Kretkowska (miejsce 3) – SLD, w-ce przewodnicząca Rady Miasta Poznania
Nie rozumiem, dlaczego KT nie otwiera listy ZL, jako najbardziej rozpoznawalna w Poznaniu osoba z tej listy. Katarzynie na pewno nigdy nie brakuje odwagi ani niezależności by konsekwentnei walczyć o to, do czego jest przekonana.
Halina Owsianna (m-ce 6) – bezpartyjna, radna M. Poznania, przew. RO St.Winogrady
Poznaliśmy  się w 2008 r. przy okazji próby wsparcia dla RO Stare Winogrady ze strony stow. My-Poznaniacy, w jej sporze z inwestorem Wechtą, który przy wsparciu R Grobelnego wziął się za zabudowę bezpośredniego sąsiedztwa Cytadeli.
Joanna Gabiś (7) – Zieloni, szefowa koła w Poznaniu
Joanna ma przyszłość polityczną, po kilku latach zapaści Zieloni w Poznaniu pod jej szefowaniem podnieśli sie całkiem dobrze. Jest tu coraz lepiej, a będzie jeszcze lepiej.
Stanisław Schupke (15) – SD, Prawo do Miasta.
Nasz kolega z Antoninka, od lat aktywny w SD.

RAZEM
Dość blisko mi programowo do "Razem", która to partia wbrew  rozmaitym epitetom, wyzywającym od lewicowego radykalizmu, jest normalną, europejską socjaldemokracją, partią centrolewicową. To nasz kraj ma zaburzenie równowagi ideowej, z "liberalnymi" publicystami na czele.
Dr Leszek Kwiatkowski (1) – naukowiec na UAM i tłumacz z hebrajskiego
Miałem okazję dopiero niedawno poznać osobiście – człowiek niezwykły, o wielkich możliwościach.
Maciej Roszak (11) – Prawo do Miasta, mieszkaniec Jeżyc.
Miejsce ostatnie jest dla wybitnych kandydatów! Maciej jest aktywny politycznie na lewicy od kilkunastu lat. Razem w Poznaniu mu dużo zawdzięcza.

PLATFORMA OBYWATELSKA
Jeśli PO przegra wybory, co generalnie uważa się za pewne, nie ma pewności, że utraci władzę. A jeśli – to stanie się najsilniejszą partią opozycji. Tm bardziej ma znaczenie, kto będzie w PO nadawał ton, który nurt: ślepych i głuchych na zmiany, kurczowo trzymajacych sie status quo. Czy tych, którzy są otwarci na zmiany, już w PO zapoczątkowane.
Rafał Grupiński (2) – przew. Klubu Parlamentarnego PO
Należy chyba do mniejszości polityków PO, którzy rozumieją co się dzieje i próbuje zmienić Platformę tak, by była ona w stanie odpowiedzieć na wyzwania naszego czasu. Częściowo skutecznie, dlatego m.in. prezydentem Poznania nie jest już Ryszard Grobelny.

PRAWO i SPRAWIEDLIWOŚĆ 
PiS ma różne oblicza personalne, daleko mi do tej partii. Ale może być, z dużym prawdopodobieństwem, partią rządzącą.. Bądźmy realistami, dawanie świadectwa "prawdzie" zostawmy prorokom.
Dr Tadeusz Dziuba (1) – poseł na Sejm, b.wojewoda wielkopolski, członek stow. My-Poznaniacy
Sądząc po ostatnich wynikach wyborów do rady miasta, gdzie PiS zgarnęło 12 mandatów, o połowe więcej niż poprzednio – bardzo skuteczny lider. Niekoniunkturalnie zaangażowany w sprawy miejskie od lat, uczestnik Parlamentarnego Zespołu ds Polityki Miejskiej.

NOWOCZESNA.PL
Mimo retoryki cokolwiek neoliberalnej wydaje się ugrupowaniem progresywnym..
Iwona Janicka (3) – działaczka społeczna
Wojciech Chudy (4) – działacz społeczny na Ratajach

środa, 21 października 2015

KONIEC MIASTA = KONIEC WSI



W średniowiecznej Europie miasto, prototyp współczesnego miasta europejskiego, było na tle wiejskiego otoczenia swoistą enklawą bezpieczeństwa i wolności. Bezpieczeństwa strzegły mury obronne i straże na nich. Wolności – prawa miejskie, nadawane w akcie lokacyjnym (w Polsce np. na prawie magdeburskim albo lubeckim), uwalniające mieszkańców spod władzy pana feudalnego. Stadtluft macht frei!

Współczesność przynosi intensywny proces globalnej urbanizacji. W tym roku liczba ludności miejskiej na świecie ma przekroczyć liczbę ludności wiejskiej. W krajach „rozwiniętych” stało się to dawno, poziom urbanizacji sięga w nich 70-80%, i więcej. W Polsce próg 50% ludności zamieszkałej w miastach został przekroczony ok. 1966 roku. Wskaźnik ten rósł do ok. 2000 r., ale nigdy nie przekroczył 63%. Potem zaczął łagodnie spadać. Obecnie w miastach w Polsce zamieszkuje ok. 60,5% ludności kraju.

Dlaczego urbanizacja w Polsce zaczęła się cofać, czy na pewno i co to oznacza? Dla wsi, dla miasta, dla rozwoju kraju i jakości życia? W możliwej konsekwencji – czy łagodna dezurbanizacja oznacza rozkwit wsi? Jaki jest bilans tego procesu? Bo tego tak naprawdę nie wiadomo...

Czym się różni miasto?

Najpierw: czy wiemy o czym mówimy-piszemy, używając pojęć: „miasto” i „wieś”? Są przesłanki, by zaprzeczyć, a przynajmniej wskazać na niejednoznaczność tych pojęć –z powodu procesów zmian wsi i miasta w Polsce, których wynikiem ma być, jak mówią liczby, dezurbanizacja.

Wyobrażam sobie, że liczbę ludności miast w Polsce uzyskuje się przez przyjęcie, że ludność „miast” to mieszkańcy (stali) miejscowości posiadających prawa miejskie. Na początek 2015 r. w Polsce było 915 miast, od największej Warszawy (ok. 1 730 tys. mieszkańców) do najmniejszych Wyśmierzyc (ponad 900 mieszkańców i historia niewiele krótsza niż stolicy – blisko 680 lat od lokacji). W tym 214 miast ma powyżej 20 tys. mieszkańców. Ludność wsi to pozostała reszta – wsi jest w Polsce ponad 52 500.

Kryterium odróżniania miasta od wsi są prawa miejskie, przydające miejscowości statusu miasta. Czyli określony stan formalno-prawny, będący wynikiem arbitralnego w istocie aktu nadania. Wieś bowiem nie staje się „automatycznie” miastem, kiedy nabędzie obiektywnych „cech miejskich”. Na przykład – największa wieś w Polsce, Kozy w Beskidach, liczy 12,5 tys. mieszkańców, czyli więcej niż większość małych miast (ok. 500 miast liczy poniżej 10 tys. mieszkańców) i ma mniej niż 10 rolników..

Czym są dzisiaj w Polsce prawa miejskie, wyznaczające „status miasta”? Oraz, w efekcie, wsi...? W średniowieczu, i później, ich znaczenie było wielkie, niosły istotne i konkretne konsekwencje praktyczne dla życia mieszkańców. Miasta były potrzebnym dla gospodarczego funkcjonowania i rozwoju „odstępstwem” od porządku feudalnego, opartego na życiu wiejskim. Dopiero od późnego średniowiecza stawały się podstawą nowego ładu. Dziś w Polsce odrębność miasta, określonego przez prawa miejskie jest czysto tytularna. Istnieją pewne warunki, których spełnienie sprzyja uzyskaniu praw miejskich, choć tego nie gwarantuje – takie jak liczba mieszkańcow, typ zabudowy, dominujący rodzaj gospodarki (nierolniczy), znaczące instytucje, wyraźne centrum, infrastruktura typu „miejskiego” (wodociągi, kanalizacja, gaz...). Z drugiej strony – wieś „uszlachcona” statusem miasta nie nabywa nowych praw o znaczeniu praktycznym. Wójt staje się burmistrzem, a rada gminy radą miejską... Mniej więcej tyle.


Wieś do zabudowy

„Miasto” więc to jakby prestiżowo, ale tylko nomenklaturowo „wyższa” kategoria organizacji przestrzennego sposobu zamieszkiwania, znaczenie ma historyczna geneza miasta. Prawa miejskie nie mają regulacyjnego, kontrolnego sensu praktycznego. Dziś chyba nic, co historycznie jest charakterystyczne dla miasta, nie jest wykluczone na wsi. Ten stan rzeczy nie jest korzystny ani dla miasta ani dla wsi, przeciwnie – sprzyja procesom niekorzystnym dla ich rozwoju, niszczy je i degraduje. Ma także dramatyczne skutki dla środowiska przyrodniczego.

Gęstość zaludnienia miast w Polsce (1082 os./km kw.) jest ponad 21 razy wyższa niż wsi (51 os./km kw.). Istotą miasta jest trwałe skoncetrowanie dużej liczby ludności z jej całą praktyką życiową, nierolniczą, na ograniczonej przestrzeni. Wieś istnieje dzięki rolnictwu, które potrzebuje przestrzeni – na pola, pastwiska, sady, stawy itd. Ale dziś nie jest to tak klarowne ani oczywiste.

W sumie nie jest to nic nowego, że wieś staje się rezerwowym zasobem terenów pod inwestycje, przemysłowe i mieszkaniowe, także usługowe i infrastrukturalne (transport) – nawet odległa od dużych miast, choć im miasto bliżej, tym ten proces jest dobitniejszy. Jego wyrazem są dążenia legislacyjne na rzecz ułatwienia przekształcania statusu gruntów rolnych, zwłaszcza wyższych klas chronionych bardziej, na tereny inwestycyjne. Z kolei mieszkańcy wsi stają się rezerwą siły roboczej dla sąsiedniego miasta, także jeśli to sąsiedztwo jest odległe, co generuje codzienne, uciążliwe dojazdy, nawet kilkugodzinne. Trudno całościowo oszacować oba te procesy pod względem ilościowym. Są dostępne dane cząstkowe oraz opisy, niekiedy przejmujące, o charakterze case studies. Można tylko stwierdzić, że zarówno procesy demograficzne jak i dezindustrializacja, jaka w pewnym stopniu stała się udziałem Polski w związku z transformacją, nie uzasadniają skali i intensywności eksploatacji wsi i jej przestrzeni.

Czyli suburbanizacja

Słabe bariery formalno-prawne ograniczające możliwości lokowania inwestycji na terenach wiejskich, „poza miastem”, sprzyjają rozwojowi zabudowy mieszkaniowej, nawet do kilkudziesięciu kilometrów od centrów dużych miast. Rozpełzanie się miast (urban sprawl) jest podstawą procesów suburbanizacji. Tłumaczy się je dążeniem mieszkańców miast do poprawy warunków mieszkaniowych poprzez osiedlanie się pod miastem w domu jednorodzinnym z ogrodem – to znana utopia osobności, zieleni i ciszy. Masowa motoryzacja pozwala na życie „dwoiste”: pracę w mieście i zamieszkanie na wsi. Ma to pozwolić na korzystanie z walorów i miasta (praca + miejskie usługi) i wsi (przestrzeń i zieleń), bez dolegliwości bytowania w każdym z tych miejsc wyłącznie. W mieście dolegliwością jest hałas, emisja pyłów i spalin, ciasnota, tłumy, brak zieleni... Na wsi – brak pracy, usług, infrastruktury, atrakcji życia miejskiego.

Suburbanizacja jest w Polsce procesem powszechnym, najbardziej chyba dotyka Poznaniai i Warszawy. Ona w dużym stopniu „odpowiada” za nominalny wzrost liczby ludności wsi. Oznacza faktycznie dezurbanizację dużych miast, które mieszkańcy opuszczają – najbardziej Łódź, Katowice i Poznań, wybierając m.in. mieszkanie pod miastem. Suburbanizacja prowadzi do patologicznej urbanizacji terenów wiejskich, głównie blisko dużych miast. Nie jest to w żadnym razie rozwój wsi, lecz żywiołowy rozrost czegoś w rodzaju „kolonii miejskich”, obcych jak nowotwory.

Obecnie nie chodzi już o komfort nowobogackich w podmiejskim domu z ogrodem, lecz o kasę wszystkich potrzebujących samodzielnego dachu nad głową: za kawalerkę w mieście można  kupić 2 pokoje z kuchnią i łazienką „za miastem”. Na wokółmiejskich polach rosną nie rezydencje, tylko ciasno upakowane blokowiska, przypominające niegdysiejsze bloki przy PGRach dla robotników rolnych. Tylko tych obecnych jest wielokrotnie więcej, a ich mieszkańcy dojeżdżają codziennie do pracy w mieście. Ludzi z miast na podmiejskie/wiejskie blokowiska wypycha negatywna polityka miejska i mieszkaniowa  – negatywna, bo takiej polityki po prostu nie ma. Miasta nie mają żadnej propozycji mieszkaniowej dla zwykłych ludzi, konkurencyjnej wobec monopolu deweloperskiego – samodzielny dach nad głową trzeba kupić u dewelopera, po wyśrubowanej cenie.

Ni wieś, ani miasto – obszar zurbanizowany

Wyobrażenie „wolnego rynku”, dla którego mieszkanie jest „towarem” jak inne, wyrażające interesy branżowe i biznesowe, wygenerowało więc nową jakość urbanistyczno-przestrzenną. Z jednej strony procesy „nowotworowe” na wsi: żywiołową, pożerającą przestrzeń zabudowę miejskiego typu, puchnące „kolonie” bloków, funkcjonujące bez związku z wiejskim otoczeniem, dla którego są ciałem obcym. Za to przynoszące nowe, „miejskie” problemy, od korków drogowych na wsi poczynając. Te problemy biorą się z rabunkowego stosunku inwestorów do przestrzeni wsi. „Kolonia miejska” to zwykle nie jest kompleksowo zaprojektowane mini-miasto, z podstawowymi jego funkcjami, infrastrukturą i usługami, z optymalnie rozwiązanymi kolizjami z otoczeniem. „Optymalizacja” oznacza tu tylko maksymalny zysk z jednostki powierzchni zainwestowanego gruntu. Pod względem urbanistycznym współcześnie powstające blokowiska ustępują o niebo tym, które budowano za komuny, kiedy pozostawiano miejsce na rozmaite,harmonijnie zaprojektowane miejskie usługi towarzyszące i zieleń. Jednym z poważniejszych problemów społecznych dotykających mieszkańców zurbanizowanej wsi jest życie „w drodze”, w samochodzie przemieszczającym się codziennie kilkadziesiąt klometró do i z miasta, przez godzinę dwie i więcej.

Z drugiej strony – powiększa się degradacja zamierających centrów miast, opuszczanych przez urban-emigrantów, bo miasto nie pozwala im na zaspokojenie elementarnej potrzeby– samodzielnego lokum. Struktura miasta to ekspandujący obwarzanek z pustą i coraz większą dziurą po środku. Degradacja historycznych centrów wielu miast to poważny problem miejski w Polsce. W Europie Zachodniej jest on powoli przezwyciężany, więc nie jest to żaden fatalistyczny proces nie do powstrzymania i odwrócenia.

Konkludując – w jakimś stopniu znika miasto i znika wieś – w szerokorozumianym sąsiedztwie miasta. Natomiast rośnie „obszar zurbanizowany”, jednostronnie imitujący miasto, kolonizujący i degradujący tereny wiejskie, i przekształcających je w coś, co wsią już nie jest, ale miastem także nie – jest właśnie obszarem zurbanizowanym. Brak porządkujących regulacji, które na przykład blokowałyby intensywną zabudowę, zwłaszcza wielorodzinną, poza jasno zdefiniowanym miastem, sprzyja traktowaniu przestrzeni i środowiska przyrodniczego jako zasobu dla nieograniczonej, rabunkowej eksploatacji. Dokładnie odwrotnie niż w deklaracjach o rozwoju zrównoważonym, dla którego środowisko przyrodnicze i przestrzeń, to cenne i ograniczone dobra, użytkowane maksymalnie oszczędnie. Przykładem kosztów środowiskowych jakie niesie urban sprawl są obciążenia wynikające z rozciągania systemu miejskiej infrastruktury na wiele kilometrów od miasta, a potem kosztowna jego eksploatacja. Stąd, w opozycji do tego trendu, idea miasta zwartego i miasta „krótkich dróg” – by suma przemieszczanej energomaterii, niezbędnej do życia, była jak najmniejsza i by była przemieszczana ona jak najbliżej. Obecna tendencja jest odwrotna i staje się też udziałem wsi.


Przykład liczbowy, lokalny z Poznania (w ramkę):
Liczba mieszkańców:
1990 – ok. 590 tys.
2015 – ok. 545 tys.
2035 – ok. 490 tys. (prognoza)
2050 – ok. 405 tys. (prognoza)
Wyraźnie wyższą dynamikę spadku liczby mieszkańców ma Łódź, podobną Katowice, mniejszą Wrocław i Trójmiasto, Kraków nie ma spadku ani wzrostu, jedynie Warszawa ma wzrost zdecydowany.

Większe wsie w okolicy Poznania, łącznie mają ok. 65 tys. mieszkańców, którą to liczbę osiągnęły w ostatnich kilkunastu latach, w tym:
Koziegłowy 11,4 tys. mieszkańców;
Suchy Las 6,3 tys.;
Przeźmierowo 6,1 tys.;
Plewiska 5,9 tys.;
Czerwonak 5,6 tys.;
Skórzewo 5,4 tys.;
Komorniki 4,6 tys.;
Rokietnica 4,5 tys.;
Złotniki 3,0 tys.;
Dopiewo 3,0 tys.;
Dąbrówka 2,8 tys.


Post scriptum:
Osobnym problemem o dużym znaczeniu jest wpływ wielkich miast na otoczenie miejskie i wiejskie, w większej skali i na dalszą odległość. Słabo opowiedziane jest np. destrukcyjne oddziaływanie w promieniu dziesiątek kilometrów na lokalny handel i usługi oraz rynek pracy nowootwieranych wielkich centrów handlowych w miastach – centrach aglomeracji. Uderza to w łańcuchu przyczynowo-skutkowym w wieś, warunki pracy, jakość życia, rozwój lokalny itd. Degradacja tzw. „prowincji” będąca wynikiem gospodarki i polityki niezrównoważonej, a nawet wręcz rabunkowej, to jeden z większych dramatów cywilizacyjnych Polski. 

--------------------------------------------------------------------------------- 
Materiał opublikowany w "Zielonych Wiadomościach" nr 23 (3/2015) na str. 10
Patrz link: http://issuu.com/zielonewiadomoci/docs/2015_4_nr2_vers_web