czwartek, 27 listopada 2014

WYBORY – MIELIŚMY z KRETESEM POLEC...?




Pół mnie w wyborach miejskich poległo – przegrało to pół, które startowało do rady miasta. Wygrałem co prawda z urzędującym wiceGrobelnym, ale to słaba pociecha, bo on na mandat się załapał. W ten jednak sposób przegrało mniejsze pół mnie. Większe, czyli ja jako uczestnik wspólnoty politycznej, naszej koalicji i stowarzyszenia – wspólnie razem wybory wygrało, choć nie spektakularnie. I tak jest dobrze.
Chodzi mi tu o zrozumienie – co się stało, jak i dlaczego w związku z naszym udziałem w wyborach w Poznaniu . Żeby zrozumieć, trzeba spróbować przedstawić swoją opowieść, co czynię, dobrze nazwać, to co się wydarzyło i co zrobiliśmy. Bez zrozumienia nie można trafnie oceniać i wyciągać wniosków.

Wygraliśmy, bo osiągnęliśmy teraz cel z 2010 r.: mamy przedstawiciela w Radzie Miasta Poznania. Na pewno chcieliśmy więcej. I na pewno rozmaite „przeszkody” („przeciwności” – o nich dalej) wskazujące, że w ogóle nie mamy szans na nic, na więcej nie pozwoliły. Jednak przy podobnej frekwencji mamy wynik gorszy tylko o ok. 1,5 punkta procentowego niż nasz komitet My.Poznaniacy w 2010 r. (7,76% wobec 9,32%). A łączny wynik obu społecznych komitetów w wyborach rady miasta jest teraz o ok. 1,5% wyższy niż w 2010 r. – 10,73% wobec 9,32%. Podobnie – łączny wynik w wyborach prezydenckich – 8,22% wobec 7,16%. Czyli wyborcy nie opuścili ruchów miejskich w Poznaniu – uzyskaliśmy ok. tysiąca głosów więcej niż w 2010 r. Mimo iż w wyborach startowały dwa komitety niezależne, czym tak bardzo straszono (fakt ten miał wpływ na udział w podziale mandatów). Utrzymanie pozycji jest o wiele trudniejsze niż jej zdobycie, i to się powiodło, w zdecydowanie gorszych okolicznościach zewnętrznych.

Wszyscy razem, z Tomkiem

Nie miałem szans z wygrać Tomkiem Wierzbickim, choć mocno się starałem. Wygrał lepszy, zasłużenie, a sporą satysfakcją jest to, że wszedł do rady miasta właśnie dzięki wyborczym staraniom moim i Doroty Bonk-Hammermeister. Wybory obecne to jest szczególna gra: indywidualna i zespołowa.
Najpierw, jako cały komitet, musieliśmy przekroczyć próg 5% głosów poparcia, więc każdy kandydat miał interes w tym, by każdy z pozostałych 73 uzyskał jak najwięcej głosów. Identycznie na szczeblu okręgu – suma liczby głosów oddanych na wszystkich kandydatów musiała być odpowiednio wysoka, byśmy mogli wziąć udział w podziale mandatów w ramach okręgu. Dzięki naszej rywalizacji i współpracy osiągnęliśmy tych głosów na tyle dużo, że przypadł nam jeden mandat. A przypadł on temu, kto uzyskał najwięcej głosów, czyli Tomkowi. I mu się należał, nie ma w tym żadnego zbiegu okoliczności.

Moim zdaniem umiejętność grupowego współdziałania to bardzo ważny kapitał naszego komitetu i stowarzyszenia. Czyli kapitał społeczny. To nieprawdopodobne, ile dają z siebie i mogą osiągnąć ludzie, kiedy mają własną motywację, rozumieją, o co chodzi i wiedzą, że głównie od nich zależy efekt. Dużo było w tym żywiołu i improwizacji, co ma swoją cenę, ale ile szczęścia daje to, że możemy być i działać razem, wolni w tym co robimy! Nikt z naszych kandydatów nie był „gwiazdą”, która samodzielnie mogła zdobyć mandat. Odwrotnie – taka szansa mogła się pojawić tylko dzięki sumowaniu głosów kilku kandydatów.
Nie wyszliśmy psychicznie poobijani z tych wyborów, inaczej niż z poprzednich, poza jedną przykrą osobo-okolicznością, ale nieco peryferyjną. Mamy dużo pozytywnej energii, przepływającej między nami. Lubimy się i intensywnie kontaktujemy.

Strategia – oceny

Zwłaszcza wygrany jestem jako współtwórca politycznej strategii Stowarzyszenia i Koalicji. Nie popełniliśmy istotnych błędów strategicznych, od decyzji o wyjściu z My-Poznaniacy, po pozostanie przy samodzielnej kampanii wyborczej, kiedy nie dało się porozumieć w sprawie wspólnoty z Anną Wachowską-Kucharską.

Zorganizowane, zbiorowe wyjście z My-Poznaniacy było jedynym sposobem zachowania kapitału społecznego większości tego środowiska, kosztem symbolicznej marki My-Poznaniacy. Inaczej jednak nastąpiłby jego fizyczny koniec, nie tylko symboliczna porażka – niektórzy toczyliby w sądach boje o racje przez lata, a zrezygnowana większość rozproszyłaby się trwoniąc to, czym byliśmy i co zdziałaliśmy przez lata. Wyjście to była akcja ratunkowa, nie błąd, i jest zasługą kilku liderów. Bez tego kilkanaście procent poznaniaków nie miałoby na kogo głosować. Być może nie potrafiliśmy tego jasno i przekonująco wytłumaczyć opinii publicznej. Utytułowani krytycy powinni jednak odpowiedzieć na pytanie – jak miała na dłuższą metę przetrwać organizacja rozpięta pomiędzy tak odległymi biegunami: zdecydowany, katolicki konserwatysta T.Dziuba z jednej, liberał gospodarczy J.Jaśkowiak z drugiej strony, i bezkompromisowa lewica kulturowa Anna Wachowska-Kucharska (AW-K) z trzeciej? Do różnic ideowo-politycznych dochodziły osobowościowe – mimo generalnej zgodności „miastopoglądu”. Po naszym odejściu różnice i konflikty dalej rosły. Dokładniej o tym – w tekście „Ruchy miejskie do rad”.

Decyzję o starcie w wyborach jako Prawo do Miasta podjęliśmy na walnym zebraniu w listopadzie ub.r. i była ona trafna. Zwłaszcza formuła koalicyjna, otwarta na inne organizacje, środowiska, osoby, ogół mieszkańców Poznania. Było to zaproszenie do wspólnego startu w wyborach, na zasadach partnerskich i demokratycznych. Koalicja powstała, formalna ze stowarzyszeniem Przystanek Folwarczna, a polityczna z szeregiem innych organiiacji, choć na skalę mniejszą, niż mogła, jak nam się wydawało.

Odrzuciliśmy możliwość wspólnego startu z SLD, i z każdą inną partią. Chciałem wspólnego startu, ale opór koleżeństwa to wykluczył. I słusznie. Generalna zgoda z miejskim programem SLD nie uchyla faktu, że jesteśmy innym bytem społecznym. Wyobraźmy sobie, że Leszek CIA Miller zakaże SLD w samorządach koalicji np. z PiS i nasza opozycja leży. Jasne, że Kaczor mógłby być bardziej pomysłowy. Obecny dylemat PiSu ws II tury wyborów prezydenckich, jest charakterystyczny dla scentralizowanej, wodzowskiej partii i zupełnie obcy ruchom miejskim. Współpracujemy z członkami wszystkich partii, jeśli służy to miastu.

Wyłoniliśmy w demokratycznych prawyborach kandydata na prezydenta, wg wielu kryteriów, z udziałem kilkudziesięciu osób. Nie wyznaczyła go żadna gazeta czy „sondaż”, nie wyznaczył się sam. Dzięki temu Maciej Wudarski miał nasze ugruntowane, stabilne poparcie, i był to, mimo silnej konkurencji wewnętrznej wybór najlepszy. Nie ma tu żadnych wątpliwości – tylko szkoda, że wybór nastąpił późno. Podobnie Andrzej Białas jako pełnomocnik wyborczy i Dorota Bonk-Hammermeister jako pełnomocnik finansowy byli wyborami najlepszymi z możliwych.

Mniej z rozmysłu, a bardziej żywiołowo postawiliśmy na kampanię niskobudżetową, co wymagało ofiarności (działaliśmy jako wyborczy „ulicznicy”), inteligencji, bezpośredniego kontaktu z wyborcami. Mieliśmy też najbardziej wyrafinowaną kampanię wizualną, to zupełnie inna liga niż ekspresje pozostałych komitetów, identyczne, stereotypowe, banalne.

Niedocenienie Anny Wachowskiej-Kucharskiej (AW-K), jej ambicji i skuteczności, które budzą uznanie i szacunek, mimo rywalizacji – to był błąd strategiczny, na pewno mój, choć bez istotnych konsekwencji.
Start dwóch społecznych komitetów w wyborach oznaczał nie wykorzystanie w pełni potencjału wyborczego ruchów miejskich w Poznaniu. Od pewnej chwili było to nieuniknione. Długo wydawało się, iż Anna nie utworzy komitetu wyborczego, bo z jej otoczenia znikały kolejno znaczące w Poznaniu osoby. Wiele wskazywało, że zostaje sama. Potwierdził to komitet własnego imienia, "liderski", nie społeczny. Ale obustronne próby porozumienia były anemiczne, bo AW-K miała w wyborach inny cel niż Koalicja Prawo do Miasta, sprzeczny z nim. Nam zależało na miejscach w radzie miasta, jej – na udziale w debacie publicznej. Musiała więc kandydować na prezydenta, więc zarejestrować listy do rady w minimum 4. okręgach. Mogła mieć u nas miejsce na liście w okręgu IV, co przyniosłoby AW-K mandat radnej. Ale musiałaby wycofać się z kandydowania na prezydenta, więc skończyło się tak, jak skończyło.
Nie pomyliliśmy się oceniając, że AW-K nie stworzy swojego komitetu do rady miasta realnie walczącego o mandaty, osiągnięty wynik to głównie jej własna zasługa.

Przeciwieństwa i przeszkody

Nasz wynik wyborczy to sukces na poziomie podstawowym. Mamy mandat i nasi wyborcy z 2010 r. przy nas zostali, nawet ich przybyło, łącznie licząc oba komitety, ok. tysiąc – z 14 970 w 2010 r. do 15 929 teraz.
Mimo wszystko. Czyli mimo co? Mimo całego splotu różnych, ale powiązanych okoliczności, które uniemożliwiły zdobycie przez koalicję społeczną kilku mandatów w radzie miasta i uzyskanie poparcia na poziomie mocnych kilkunastu procent. Trzeciej pozycji, po dwóch partiach wiodących, bo taki jest według mnie potencjał wyborczy ruchów miejskich w Poznaniu. Jakie to okoliczności i gdzie ich szukać?

Media
Stosunek mediów do nas nieco przesadnie, ale trafnie, pokazuje efekciarskie pytanie zadane w audycji telewizyjnej na żywo pełnomocnikowi wyborczemu Koalicji PdM, A.Białasowi: „Czy czuje się pan grabarzem ruchów miejskich?”... Od dłuższego czasu mieliśmy „złą prasę”, choć wcale nie było oczywiste, że powstanie Prawa do Miasta źle miastu służy (np. M. Wybieralski 24.04.’13 w Gazecie Wyb. „My-Poznaniacy się rozpadli? Nic się nie stało!” – link nie działa). Z czasem nadano temu hipernegatywne znaczenie, przez wielokrotne powtarzanie narzucone opini publicznej i utrwalone jako „oczywisty” stereotyp. Nadano wielką rangę zdarzeniu, które zablokować miało możliwość znaczącej zmiany politycznej w Poznaniu, jakbyśmy byli tu głównym rozgrywającym. Niemal nie było materiału medialnego o działaniu kogokolwiek ze środowiska My-Poznaniacy, żeby nie przypomniano w nim „dekoracyjnie” konfliktu w My-P. Nigdy nikt z mediów nikomu tak zajadle nie wypominał np. sprawy Paetza, Kroloppa, Andersji albo innych afer, jak nam kryzys w My-Poznaniacy. Byliśmy winni czegoś wielkiego i strasznego. Narracja mediów krajowych na temat ruchów miejskich i roli Poznania w nich była o niebo bardziej rzetelna, życzliwa i pełna szacunku niż tubylczych. I jest nadal.
Dlaczego tak? Nie wiem. Może, najniewinniej, dlatego że „bad news is good news”, afera lepiej się sprzedaje, poczytność (słychalność, oglądalność) tabloidu jest ideałem nadrzędnym?
Na pewno taki długotrwały, jednostronny przekaz sformatował część opinii publicznej i zwrócił ją przeciw nam. Jednak wyborcy, jak pokazują liczby, generalnie nie ulegli medialnej presji i poparli nas na poziomie zbliżonym do 2010 r. Być może „karą” był brak „nagrody”, czyli dużego przyrostu poparcia..?
Ważne, że nasz wynik w 2010 r., uzyskany przy euforycznym poparciu części mediów, niewiele różni się od obecnego, uzyskanego wbrew przekazowi mediów. Może szeroka publika coraz mniej zwraca uwagę na to, co poznańskie media do wierzenia podają i najlepiej komunikować się z nią bezpośrednio?

Eksperci (celebryci?)
W dyskredytujący ruchy miejskie w Poznaniu dyskurs dużej części mediów wpisała się narracja ekspertów (albo celebrytów w rolach ekspertów). Chodzi głównie o utytułowanych akademików. Piszę o „celebrytach”, bo generalnie ich wystąpienia miały charakter opinii a’vista, „z głowy”, bez ekspertyz, wyników badań, tylko bieżące komentarze albo kawiarniane pogaduchy z dzienikarzami.
Podstawowy przekaz z tej strony, zresztą od lat, to mniej więcej: „w Poznaniu nic się nie zmieni”. W tym roku rozkładał się na cztery wątki. Pierwszy – frekwencja wyborcza, prognozowana błędnie na jeszcze niższym poziomie niż poprzednio. Drugi: nie ma żadnej alternatywy poważnej dla prezydenta Grobelnego, jak zwykle, więc bez trudu utrzyma się przy władzy, wraz ze swoim dworem. Trzeci, to powtarzana prognoza, iż skład rady miasta będzie taki sam – nie jest, przewaga układu władzy PO-Grobelny „wisi” na jednym mandacie. Ostatni – że ruchy miejskie nie zaistnieją w wyborach, bo poległy, a wyborcy tylko deklarują, że je poprą (jeśli deklarują), ale na pewno nie poprą. No comments.
„Eksperci” najwyraźniej służą do wykonywania roli konserwatorów status quo w Poznaniu.

Działacze
Działacze społeczni w Poznaniu ulegli wpływowi i mediów dyskredytujących ruchy miejskie, i ekspertów, snujących swoje swobodne wyobrażenia, w stopniu znacznie wyższym niż wyborcy. Odczuliśmy to w ten sposób, że liczne znane osoby, także obecne w mediach, itd., z którymi współpracowaliśmy na bieżąco, często od lat, nie znalazły się na listach Koalicji PdM (ani AW-K).
Czyli albo podjęły decyzje o starcie, ale nie w komitecie/tach społecznym/ch tylko partyjnych (każdej partii), a nawet R.Grobelnego. Albo decyzje o nieuczestniczeniu czynnym w wyborach. Pierwsze, poza jednym wyjątkiem znakomitego wyniku Haliny Owsiannej i mandatu z 1. miejsca listy SLD w okręgu III, skończyło się klapą. Zostało to trafnie skomentowane w mediach – część wyników w wyborach rady miasta partie uzyskały „na plecach” społeczników, wykorzystanych instrumentalnie. Pisałem też o tym tutaj. Drugi wybór był uzasadniany koniecznością/potrzebą (?) przeczekania do następnych wyborów, kiedy „będą lepsze warunki”, bo obecnie „nie ma szans”, „ruchy miejskie są rozbite” itd. Tak jakby polityce można było narzucać harmonogram własnych preferencji.
Wyborcy udzielili jednak poparcia naszej koalicyjnej drużynie mimo nieobecności znanych działaczy , więc pytanie – czy w ogóle warto było o nich zabiegać? Jednak warto. Przez tę nieobecność na liście koalicji społecznej, i wykorzystaną instrumentalnie obecność na listach partyjnych, straciliśmy realną szansę silnej, kilkumandatowej, bezpośredniej reprezentacji mieszkańców w radzie miasta.
Podsumowałem głosy oddane w tych lub poprzednich wyborach na kandydatów, którzy teraz nie startowali z nami (mimo propozycji), ani z AW-K. Daje to około dwóch trzecich łącznego wyniku w wyborach do rady miasta – naszego i komitetu AW-K, po dodaniu razem około 26 tys. głosów, tj. 17,5% głosów ważnych. To liczba teoretyczna, ale moim zdaniem oddaje z grubsza potencjał polityczny ruchów miejskich w Poznaniu, wart 6-7 mandatów w radzie miasta. Trzecia pozycja po partiach POPiSu.

Sondaże
Nie da się nie postawić pytania o sondaże wyborcze ogłaszane przed tymi i poprzednimi wyborami miejskimi – o to, na ile faktycznie były narzędziem informowania wyborców, kandydatów i ich sztabów o preferencjach elektoratu, a na ile bezpośrednim narzędziem walki wyborczej.
Mamy konkretne, powtarzalne, negatywne i udokumentowane doświadczenia (są też informacje zakulisowe) z obu kampanii (2010 i 2014), które każą wątpić w pierwsze i skłaniać się ku drugiemu. Mam też podejrzenie, że ponieśliśmy z powodu takiego stanu rzeczy pewne straty. Ale, co łagodzi „ból straty”, bo dotyczy obozu, który kontestujemy głównie, można domniemywać, że znacznie większe straty z tego powodu poniosła drużyna prezydenta i on sam, „na oko” ale i „szkiełko” – przez nadmierne uprzywilejowanie w sondażach.
W obecnych i poprzednich wyborach przydarzyło się nam co następuje: w pierwszym sondażach dotyczącym wyborów rady miasta nas w ogóle nie uwzględniono (w obecnych dotyczy to też komitetu AW-K). Stał za nimi ten sam „sprawca”. Szczegóły w komentarzu. W drugich sondażach, na kilka dni przed wyborami, i teraz i w 2010 r., otrzymaliśmy wynik poniżej progu wyborczego, teraz 2,9 lub 3 %, w 2010 r. – 4%. Ostatecznie otrzymaliśmy o 167% więcej głosów niż w sondażu obecnie i o 133% więcej w 2010 r. Co jest warte takie badanie? Ilu wyborców nie chciało, żeby głos „się zmarnował” i właśnie dlatego na nas nie zagłosowało? Skąd ta powtarzalność tych wszystkich sytuacji – przypadek? Wiemy, że nie do końca.

Post Scriptum:
Ten tekst nie był uzgodniony z koleżeństwem z Koalicji Prawo do Miasta, wyraża opinie autora i oddaje jego wiedzę, acz nie w całości.

środa, 26 listopada 2014

List otwarty do Tadeusza Dziuby ws II tury wyborów prezydenckich



W TROSCE o POZNAŃ – PONAD PODZIAŁAMI

LIST OTWARTY

Poseł na Sejm RP
Pan Tadeusz Dziuba

Szanowny Panie Tadeuszu,
Jako liderzy i założyciele Stowarzyszenia My-Poznaniacy, zwracamy się do Pana, naszego kolegi – członka Stowarzyszenia, w związku z pojawieniem się szansy na istotną zmianę w Poznaniu. Jej spełnienie jest zależne od wyniku II tury wyborów prezydenckich w najbliższą niedzielę. Zmierzą się wówczas: dotychczasowy, od 16 lat, prezydent Poznania i nasz kolega ze Stowarzyszenia My-Poznaniacy, Jacek Jaśkowiak.

My wszyscy, Pan, Jacek Jaśkowiak, jesteśmy zgodni w podstawowych diagnozach stanu naszego miasta i propozycjach dróg prowadzących do jego naprawy. I oczywiście zgodni w zdecydowanie krytycznej ocenie polityki i osoby dotychczasowego prezydenta. Pokazała to dobitnie kampania wyborcza.

Panie Tadeuszu,
Ma Pan w Poznaniu autorytet, także poza swoim środowiskiem politycznym. Szanujemy Pana i cenimy, mimo różnic, za mocny, zdecydowany głos w sprawach Poznania i generalnie w sprawach miejskich, także w Sejmie. Ze względu na proporcje głosów w dotychczasowej fazie wyborów, postawa Pana może mieć istotny wpływ na wynik II tury wyborów prezydenckich. 

Szanowny Panie Tadeuszu!
Zwracamy się do Pana publicznie z prośbą, apelem, o poparcie kandydatury Jacka Jaśkowiaka na prezydenta Poznania – ponad podziałami, dla dobra miasta, w trosce o przyszłość Poznania.

Rozumiemy Pana uwarunkowania i trudności polityczne w tej sprawie.
Wszyscy startowaliśmy w tych wyborach, z trzech różnych komitetów. Teraz zdecydowaliśmy się poprzeć, pod określonymi warunkami programowymi, kandydata z jeszcze innego komitetu. Bo tego, według nas, wymaga troska o Poznań.
Deklarowaliśmy podczas kampanii wyborczej, że gdyby werdykt wyborców był inny, i to Pan zostałby przeciwnikiem dotychczasowego prezydenta w II turze, podobnie poparlibyśmy Pana, negocjując warunki programowe, tak jak to się stało obecnie z Jackiem Jaśkowiakiem.

To Pana głos  miał duży wpływ na decyzję o starcie Stow. My-Poznaniacy w wyborach w 2010 r. I to między innymi Pan przekonał wówczas Jacka Jaśkowiaka do startu jako naszego kandydata na prezydenta Poznania.
Dzisiaj, działając w polityce miejskiej, kierujemy się poczuciem odpowiedzialności za nasze miasto, za przyszłość Poznania. I w tym duchu prosimy Pana o przyjęcie naszej prośby – apelu.


Z wyrazami szacunku i serdecznymi pozdrowieniami


Andrzej Białas
Arleta Matuszewska
Lech Mergler
Anna Wachowska-Kucharska
Maciej Wudarski

Poznań, 25 listopada 2014 r.

piątek, 14 listopada 2014

WALKOWER, WYBORY, POZNAŃ...




Wybory za dwa dni, i co robić? Profesor Krzysztof Podemski apeluje: „Nie oddawajmy Poznania walkowerem!” („Gazeta Wyborcza” w Poznaniu, 8 listopada 2014). Cyt.: „Nie poddawajmy się tylko samospełniającej prognozie, że nic się nie da zmienić. Bez odrobiny naiwnej wiary, nie można odnieść sukcesu. Czasami mury nieoczekiwanie padają. To zależy od każdego z nas”.

Lepiej późno niż wcale, bo taki apel ogłoszony miesiąc, a jeszcze lepiej dwa temu, mógł mieć wpływ na zachowania części inteligenckiego elektoratu, a teraz to już trochę musztarda po obiedzie. Ręcznik leży na ringu, przygwożdżony sondażami, które choć bardzo różne w wynikach (w jednym PO ma 38,4%, w drugim 26%..), pozwalają ogłosić, że nic się nie zmienia. Nie zmienia się również to, że znowu komitet(y) społeczny(e) kilka dni przed wyborami jest jakoby pod kreską. Ale jak będzie, to się dopiero okaże.

Samorząd miejski, również w Poznaniu był kilka razy poddawany walkowerem.

Walkower wielki
Wielkim walkowerem została poddana polska samorządność gminna i miejska w 2001 r., kiedy to złotousty obecnie w demokratycznych obietnicach SLD, wówczas rządzący, przeprowadził w Sejmie przepis o powszechnych wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, od 2002 r. Niemal wszystko co w samorządach przeklinamy od lat, co I Kongres Ruchów Miejskich zdiagnozował jako zjawiska w miastach powszechne, ma swoje praźródło w tym fakcie, wywracającym do góry nogami całą konstrukcję refomy samorządowej. O skutkach tego posunięcia tak mówi profesor Jerzy Stępień, prawnik-konstytucjonalista, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, jeden z twóców reformy samorządowej (obok Regulskiego i Kuleszy):
„Z trudem i rozgoryczeniem przychodzi mi postawić kropkę nad i, ogłaszając szokującą niektórych opinię, że w tej chwili nie możemy już mówić o samorządzie gminnym w ogóle. Zachodnioeuropejski standard cywilizacyjny fundamentu demokracji zamieniliśmy po prostu w samodzierżawie (w rozmowie Agaty Nowakowskiej pt. Samorząd nam się wykoślawił” w „Gazecie Wyborczej” z 12 listopada 2014).
Cytat oddaje istotę rzeczy – przewlekła wszechwładza wójtów, burmistrzów i prezydentów, poza kontrolą społeczną i rady gminy/miasta stała się polskim standardem. Mówią o tym nieubłagane statystyki, o czym niżej.

Średni walkower
Ten akurat ma charakter wyłącznie poznański, choć pewnie w innych dużych miastach rządzonych przez nieusuwalnym prezydentów z zawodu, mających takie sobie poparcie, jest podobnie. Chodzi mi o rytualne zawodzenia przed kolejnymi wyborami, że w Poznaniu nic się nie może zmienić, bo Ryszard Grobelny, prezydent odpowiedzialny inaczej, nie ma konkurencji. Pamiętam takie zawodzenia co najmniej od trzech kadencji, głównie w wykonaniu intelektualnych celebrytów z tutejszych uczelni, przepytywanych przez usłużnych dziennikarzy, nazwiska znane i zapisane. Tak oto utrwalała się samospełniająca się prognoza, przed którą ostrzega prof. Podemski.
Dziwne w tym jest, iż nikt z zawodzących (fałszywie, bo nienajgorzej im z Odpowiedzialnym inaczej) nie zapytał, dlaczego tak jest jak jest, a status i cenzus do tego rodzaju pytań ich predystynuje. Rzecz w tym, że Poznań wcale nie jest wyjątkiem, jak pisze Joanna Kusiak: Prawie 15 procent wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zarządza swoim terenem nieprzerwanie od 1990 roku. Rekordzista, wójt z Czarnocina utrzymał stanowisko od 1974 roku. Jednocześnie aż 75 procent samorządowców jest u władzy od czasu pierwszych wyborów bezpośrednich w 2002 roku.” („Gazeta Wyborcza” 7 listopada 2014, „Samorząd, rezerwat dinozaurów”).
Jeśli „tak jest wszędzie”, albo prawie wszędzie, to nie ma co oszukiwać i ogłaszać co wybory, że to doskonałość Ryszarda Odpowiedzialnego (w opozycji do miałkości konkurentów) jest powodem, iż nie sposób, jak narazie, się go pozbyć, choćby nie wiadomo co wywinął między wyborami. Wymagałoby trochę mniej leniwej postawy i odrobiny odwagi od intelektualnych celebrytów poznańskich – zmierzenie się z inną możliwością: że na przykład system „samorządowy” jakoś tak zostal przez poprawki skrojony, żeby zmiana raz namaszczonego prezydenta, nie była realnie możliwa? Przecież tak jest prościej, jak za komuny – jedna owczarnia i jeden... wilk.

Walkower ostatni
To pogląd-gest nie do końca gdziekolwiek wyrażony wprost, ale szeroko obecny insynuacyjnie: temu wszystkiemu powyżej są winne ruchy miejskie, w szczególności My-Poznaniacy, z których wyłoniło się nowe ugrupowanie. Bo przecież gdyby tak się nie stało, gdyby My-Poznaniacy nie poszli swoimi drogami, obalilibyśmy w Poznaniu rządy Grobelnego z Odpowiedzialnymi i konkubiną Platfomą zw. Obywatelską w mig. Jednym machnięciem ręki.
Czyż nie? Czy taki ukryty, wredny, bo kuriozalnie nieprawdziwy a jednocześnie manipulacyjny przekaz nie płynie z tego ciągłego przywoływania zdarzenia sprzed niemal dwóch lat? Manipulacyjny, bo maskujący rzeczywiste mechanizmy rządzące samorządem miejskim pod rządami nieusuwalnego odpowiedzialnego Ryszarda i jego kolegów po fachu w całym kraju. Taki przekaz formułują ludzie inteligentni, wykształceni, „życzliwi” i zaangażowani oponenci obecnego układu władzy, nadając monstrualnie rozdęte znaczenie sytuacji przykrej, ale nie kluczowej dla szans na zmiany w Poznaniu. Być może robią tak, by uzyskać alibi dla własnego braku zapału do zaangażowania się do końca, wzięcia odpowiedzialności za miasto i np. wystartowania w wyborach? Zamiast tego można sobie pomarudzić, pogadać, miny porobić jak inżynier Mamoń...
To jest ostatni poznański walkower, dobrych, inteligentnych poznańskich ludzi. „To nie my, to oni, bo się rozeszli. Teraz to my już nic nie możemy, a oni są ch...”... A mogło być tak cudnie. A że nie mogło, bo to wszystko jest inaczej zrobione?....

*           *          *

Tak czy owak, wybory są za dwa dni. Jedyne co jest realnie do ugrania, i wcale nie było więcej cztery lata temu, to zrobić szczelinę w tym betonie, jakim jest układ władzy w Poznaniu. Żeby potem można było dalej wkuwać się, w głąb i kruszyć ten beton, kruszyć, kruszyć. Można ewentualnie używać metafory przyczółka, albo innej, wiadomo, o co chodzi.
Wciąż jest możliwość zrobienia tej szczeliny.
Ale idźcie na wybory i dajcie nam szansę, stwórzcie możliwość – nie popuścimy. Tak naprawdę to jest szansa dla nas i Was wszystkich, dla Poznania, szansa na krok w stronę jakiejś zmiany..