poniedziałek, 29 listopada 2010

Grobelizm: deprawacja sfery publicznej

W ogłoszonym dziś oświadczeniu Komitetu Wyborczego My.Poznaniacy, w którym tenże odżegnuje się od jakiejkolwiek insynuowanej bliskości z komitetem R.Grobelnego (link) – z braku miejsca zabrakło fragmentu o destrukcji moralnej, jakiej sprawcą w naszym mieście jest Ryszard Grobelny. Piszemy o niszczeniu zieleni i chaosie przestrzennym, brudzie na ulicach i marnotrawstwie pieniędzy publicznych, nie piszemy, że za tych rządów wszyscy staliśmy się gorsi, bo obniżeniu, a raczej destrukcji uległy standardy obowiązujące w życiu publicznym w Poznaniu.

Deprawacja Poznania postępuje poniekąd w ślad za przykładem osobistym Grobelnego Ryszarda, z zawodu prezydenta Poznania, do czego wszyscy tak się przyzwyczailiśmy, że już nie zauważamy. Jak sam przyznał, wyrok karny Iszej instancji już mu nie ciąży, podobnie jak i grobelnemu elektoratowi. Inne postępowania, śledztwa, skargi do prokuratury to (pan) Pikuś. Ale nie tylko, bo idea „good biznes” może uzasadniać wiele czynów nieprzyzwoitych albo bezprawnych. Bezprawnie w tym klimacie podejmuje decyzje urząd (o warunkach zabudowy) przy pełnej akceptacji szefów. Kiedy jedna urzędowa część R.Grobelnego deklaruje w procedowanym właśnie studium przestrzennym jakiś teren pod wysokie technologie, to inna negocjuje w tym czasie z deweloperami ten grunt pod osiedle. Urzędowa schiza.

Oto podczas debaty prezydenckiej w Gazeta Cafe Jacek Jaśkowiak zwrócił uwagę R.Grobelnego na dwa widoczne przez szybę samochody dostawcze parkujące bezprawnie na chodniku. Odpowiedź była, że robią biznes… Podebranie metodą „korupcji politycznej” (zrealizuję, na urzędzie, marzenie działacza samorządowego w zamian za jego zdradę – przystąpienie do mojego komitetu wyborczego..) lidera konkurencyjnego ugrupowania w Poznaniu jest oceniane jako majstersztyk polityczny, nic szczególnie nagannego, choć to jest cyniczny pragmatyzm bez zasad i nielojalność. Z drugiej strony niedaleko jest PO zwodząca prezydenta. Albo kandydat Bachalski z outsourcingu, działacz licznych partii, przechodzący z jednej do drugiej. Lub też członkowie bezpartyjnego komitetu wyborczego R.Grobelnego z niemal wszystkich… partii.

Najgorsza dla duszy jest chyba w Poznaniu wszechobecna ściema. „Normalne” jest przejmowanie idei, haseł i programu konkurencyjnego komitetu wyborczego i ogłaszanie jako własnych. Kiedy R.Grobelny cokolwiek publicznie deklaruje, to zwykle jest za, a nawet przeciw. Czyli jak mówi, że zbuduje park Rataje, to raczej go zabuduje, chyba że mu się nie uda. Jak mówi o priorytecie komunikacji publicznej, to raczej oznacza budowę dróg kołowych dla samochodów niż linii tramwajowych itd.. Casus wice Hinca to temat sam w sobie: ściemniamy i nam nie wierzą, grozimy, ale się nie boją...
To się stało powszechnym standardem, robią to politycy i media, dlatego debaty są jałowe, bo
ściemnianie jest powszechne. Jak G.Ganowicz udający (Boże, jak biedak się męczy…) w spocie wyborczym Jaśkowiaka. Zbrodnia? Nie… Tylko ściema.

Pewnie Rycha wybierze ponownie na prezydenta niewielka mniejszość, media ogłoszą jego wielki sukces, a będzie to 1/6 albo i tylko 1/7 uprawnionych, ale rządzić będzie wszystkimi. Jeszcze większe nieszczęście dla Poznania…

*   *   *

I niech nikt już nie nawija o miastotwórczej funkcji tego dużego sklepu, który ma jakieś takie pretensjonalne w tytule aspiracje do centrum czegoś tam, a mówią o nim browar stary. Obok jest stary ale park, im. J.H.Dąbrowskiego, kupiony jakoś dziwnie od miasta (sprawa w sądzie chyba). I obstawiony został metalowymi sztachetami. Moje to, myśli pewnie właścicielka, to se ogrodzę, co mi będzie kto łaził jak chce. I ogrodziła. Kolejny kawałek przestrzeni publicznej w mieście został zamknięty. Park był prywatny, więc jak ruscy bojarzy należało go ogrodzić. Żeby ordnung był…. Dobrze, ze nie palisada albo betonowym murem na 3 metry. Szkoda, a niby taka kultura..

piątek, 12 listopada 2010

Europejski Poznań 3

Hasło „europejski Poznań” pojawia się w debacie wyborczej w głosach już wszystkich stron (głównie chodzi mi o aspirantów do prezydentury, bo ta kampania dociera najszerzej). Wiarygodność intencji, przynajmniej obecnych udziałowców władzy miejskiej, tj. szefa rady i prezydenta, w tej materii najlepiej zweryfikuje przedstawienie ich dotychczasowych dokonań. A dokonania najlepiej okaże rekonstrukcja skutków miejskiej polityki inwestycyjnej. Jaki Poznań wyłania się jako wynik tej polityki? I czy to jest wynik pasujący do europejskich standardów rozwoju miast zgodnych z zasadami zrównoważonego rozwoju?


Zapytajmy, czego najwięcej powstawało (lub miało powstawać), w ostatnich latach w Poznaniu?


Najlepiej rozwijał się Poznań supermarketów, istniejących pod różnymi nazwami, ponieważ słowotwórstwo w tej dziedzinie rozwinęło się bogato: galerie handlowe, centra handlowe, megamarkety, hipermarkety, miasteczka handlowe itd.. Nie wiem, ile jest ich w mieście, wokół os. Zwycięstwa wg informacji rady osiedla jest ich 13. Poznań ma najwyższe w Polsce nasycenie supermarketami, ale mają powstawać kolejne (przy ul. Gajowej, Os. Łacina, na Łazarzu „Metropolis”). One mają stać się, czy raczej stają się, centrami życia społecznego, ale rozumianego komercyjnie, tzn. jest to teren prywatny, na którym można wiele... kupić, łącznie z usługami duchowymi, ale warunkiem obecności tam jest kasa. Innymi słowy: są takimi centrami dla tych, którzy uważają, że akty kupna-sprzedaży to jedyne, albo podstawowe, przejawy życia społecznego. Innych nie ma albo można je olać.


Jeszcze chyba lepiej rozwinął się Poznań komercyjnych, deweloperskich osiedli, wiele z nich na peryferiach składających się z tzw. apartamentowców (reklama: apartament nad jeziorem przy lesie blisko centrum), zlokalizowanych często z gwałtem na przestrzeni miejskiej lub środowisku – wstawione w klin zieleni, w sąsiedztwo niskiej zabudowy jednorodzinnej albo w okolice chronione konserwatorsko (zabytkowe). Generują one problemy komunikacyjne, bo powstały w oparciu o warunki zabudowy, więc nie ma planu drogowego. Często są zamknięte (szlaban plus strażnik), o niezbyt wysokiej jakości architektonicznej i technicznej, ściśnięte do maksimum, pozbawione zieleni oraz podstawowej infrastruktury usługowej i socjalnej. Były sprzedawane po spekulacyjnych cenach i dostępne tylko zamożniejszej części mieszkańców miasta, pozostali spłacają wyżyłowane hipoteki przez całe czynne życie zawodowe. W dużym stopniu mają one charakter lokat kapitałowych, nie tylko czynionych przez tubylców. Są oczywiście ciekawe realizacje (Ułańska...), ale standard jest inny.


Jakby na tle i w dopełnieniu powyższego w powstawał Poznań banków, biurowców i hoteli, nie związanych funkcjonalnie, społecznie, czasem estetycznie z otoczeniem (wyobcowanych), ja mam odczucie, że są to właśnie ciała obce w przestrzeni miejskiej, a Sheraton w miejscu kina „Bałtyk” to jakaś straszliwa kupa. Dopełnieniem jest parę nowych kościołów, dzięki czemu władza publiczna dobrze żyje z władzą duchową. Pieszczony stadion Lecha, dzięki którego kibicom można wygrywać wybory. Oraz wszechobecne, zatłoczone parkingi, sprawiające wrażenie prowizorycznego, niechlujnie tymczasowego wypełnienia przestrzeni. Plus słoniarnia i termy maltańskie, czyli coś dla zgrobelizowanego ducha, gdy nie ma meczu.


Projektu-wizji miasta wg grobelizmu dopełnia III rama komunikacyjna, w planie 34 kilometrowa wewnętrzna miejska autostrada za 10 mld PLN, w kształcie pierścienia, po której ma dać się dojechać z dowolnego deweloperowca/supermarketu w Poznaniu do dowolnego innego deweloperowca/supermarketu w nie więcej niż 20 minut. Ale ściema! Dzięki temu będzie przybywać kolejnych supermarketów, osiedli deweloperskich i biurowców z parkingami (tak to jest zaplanowane i skalkulowane), okraszone pojedynczymi świątyniami i miejscami rozrywki. Centrum jest traktowane jako czarna dziura czyli getto, poza kilkoma czekoladowymi traktami (Stary Browar – Kupiec Poznański –Galeria Marcinkowskiego), a po jego ostatecznym upadku paru kumpli wykupi je po 1 symboliczny złoty za ha, bo przecież będą musieli je zrewitalizować.


Ta wizja jest już realizowana, praktycznie, można sobie obejrzeć, na przykład wiadukt na Bukowskiej nad nieistniejącą III ramą. Od miasta amerykańskiego różni się tym, że getto nie jest kolorowe i wieżowce mniejsze, a od III świata tym, że slumsy zakłada magistrat kupując kontenery dla penerów.


Ramę pojęciową tego, czym jest nowoczesne europejskie miasto zwięźle przedstawił dr Andreas Billert, nasz mistrz, w rozmowie ze mną dwa lata temu, zatytułowaną „Miasto to nie shopping mall”.


*  *  *


Rozdawanie ulotek, podstawowa czynność w kampanii wyborczej, pozwala obserwować zachowania ludzi. Będąc samemu w centrum uwagi (koszulka organizacyjna, czapeczka, hałasowanie tubą), człowiek jednak staje się paradoksalnie niewidzialny. Bo sam w pewnej chwili przestaje zwracać uwagę na to, że inni patrzą. I wtedy zaczyna uważniej patrzeć na tych innych. I dostrzega na przykład to, co dopiero dziś zauważyłem, że przy umiejętnym zagajeniu wielu ludzi czuje się usatysfakcjonowanych tym, że ktoś zabiega o ich uwagę, głos, poparcie. Po części chyba na tym polega demokracja…

czwartek, 11 listopada 2010

Bilans – zobacz to na mieście!

Władza, głównie złotymi usty dotychczasowego prezydenta, wynosi pod niebiosa swoje dokonania (miasto najlepiej zarządzane, o najwyższej jakości życia, najwięcej inwestycji, wiarygodność finansowa, mistrz ekologii, sportu itd..). Na poparcie ma różne rankingi, sondaże, konkursy piękności, w których miasto nasze, dzięki jego prezydentowi rzecz jasna – wygrywa, albo jest w ścisłej czołówce.

Dla wielu z nas, programowo, polskie odniesienia w rankingach są daleko niewystarczające, bądź nawet nie do przyjęcia – na przykład fakt, że mamy rekordowo dużo samochodów, co bywa powodem do dumy (jako niby przejaw zamożności) – dla nas jest wielkim problemem. Ale ważniejsze jest to, że rzekome znakomite funkcjonowanie Poznania, dowodzone przez pozycje w jakichś rankingach, pozostaje w sprzeczności z naoczną obserwacją i opinią potoczną wielu mieszkańców. Gołym okiem widać, ile jest w naszym mieście problemów, nazwijmy je cywilizacyjnymi, które mieszkańcy odczuwają jako poważne i dotkliwe. To, że być może gdzieś indziej (w Polsce) jest jeszcze gorzej, tej dolegliwości nie zmniejsza.

Co w Poznaniu widać gołym okiem, co czuć, słychać, czego się doświadcza w codziennym funkcjonowaniu miasta naszego? Niewiele trzeba dla zwięzłego przeglądu, wystarczy być w Poznaniu.

● Od czasów komuny nie powstał żaden nowy most przez Wartę, nie licząc pieszo-rowerowej kładki na Śródkę i mostu autostradowego, zbudowanego nie dla Poznania i nie przez Miasto Poznań, potrzebę takich mostów, przynajmniej jednego na północy i jednego na południu potwierdzają ogromne korki na trasach objazdowych (np. z Czerwonaka ludzie jeżdżą do Poznania przez Bolechowo i Morasko).

●  Nie powstał też w mieście żaden wiadukt nad torami kolejowymi, stąd koszmar korków przed zamkniętymi przejazdami kolejowymi (w mojej okolicy na Dębcu – Czechosłowacka oraz Junikowo – Grunwaldzka). Według danych z urzędu miasta liczba potrzebnych wiaduktów wynosi 46 i nie zanosi się na realizację któregoś – poza wiaduktami pod nieistniejacą III ramą komunikacyjną. Mają miejsce tylko remonty i modernizacje już istniejących.

●  Nie ma nowych, bezkolizyjnych skrzyżowań drogowych, za to na istniejących, zakorkowanych rondach są posadzone kwiatki, niektóre istniejące są (z)modernizowane, np. skrzyżowanie Hetmańska/Dln Wilda niedawno.

●  Nie zbudowano żadnych nowych ulic w mieście, chyba poza nowymi Zawadami, które nie są dokończone. Trwają remonty i modernizacje zdewastowanych dróg istniejących, bowiem kilkukrotny, beztroski wzrost liczby samochodów w Poznaniu niszczy drogi na potęgę.

●  Poza 2 km trasy tramwajowej na Rataje, wybudowanej pod naciskiem opinii publicznej i „Gazety Wyborczej”, nie powstały żadne nowe linie tramwajowe, a pewne odcinki albo linie znikły. To samo dotyczy bus basów. W tym kontekście twierdzenie o priorytecie dla komunikacji publicznej w Poznaniu to zwykła ściema.

●  Komunikacyjna przestrzeń miejska pozostaje nieprzyjazna wobec niepełnosprawnych na wózkach, wózków dziecięcych i rowerów, kiedy trzeba je przenosić, prawie żadne przejście podziemne pod ulicami nie ma podjazdów (na KAPONIERZE!!!, pod ul. Dąbrowskiego, przy dworcu PKS, pod torami na Górczynie, przy katedrze... i w wielu innych miejscach.

●  Brzeg Warty jest zaniedbany, zapuszczony, jedyne co władze robią, to rozpoczęły jego prywatyzację z łamaniem prawa – osiedle Wechty na terenie portu rzecznego na wprost katedry blokuje dostęp do rzeki, gdzie powinny być nadrzeczne bulwary.

●  Tereny zieleni, w tym historyczne kliny zieleni są zabudowywane (Bielniki i okolice Multikina – południowy klin zieleni, Strzeszyn, tereny wokół Malty, Sołacz,....), lub zaniedbywane, nowe parki i tereny zieleni nie powstają albo w minimalnym stopniu. , symbolem – park na Ratajach.

●  Nie ma nowych miejsc masowej rekreacji sportowej, jest zwłaszcza wielki deficyt basenów krytych, (Termy Maltańskie wpisują się do pierwszej części, jako komercyjne centrum dla zamożniejszych, społecznie bardziej przydatnych jest kilka basenów w poszczególnych dzielnicach), a baseny nad Wartą zostały zasypane. Brak też minimalnej sieci przyzwoitych dróg rowerowych.

●  Sypią się stare dzielnice - Śródmieście, Wilda, Jeżyce i Łazarz, nie funkcjonuje na szerszą skalę sensowny program ich wszechstronnej rewitalizacji, pojedyncze realizacje to rewitalizacja rozumiana jako kapitalny remont kamienic (na sprzedaż), a program tak okrojonej rewitalizacji został zrealizowany w kilku procentach.

●  W Poznaniu nie ma programu mieszkaniowego, alternatywnego dla komercyjnego budownictwa deweloperskiego, gdzie marża wynosi do 50%!!! (choćby sprzyjającego spółdzielczości), płacona przez mieszkańców przez kilkadziesiąt lat, TBSy okazały się partyjnymi przybudówkami, a innej możliwości posiadania mieszkania przez mniej zamożną większość nie ma. Podobnie – nie buduje się mieszkań socjalnych dla uboższych.

●  Walory peryferyjnych dzielnic zabudowy jednorodzinnej są niszczone przez dogęszczanie i wciskanie tam zabudowy wielorodzinnej, bloków, często w kliny zieleni.

●  Nie ma domów kultury i klubów, skasowano ileś bibliotek; przestrzeń publiczna kurczy się na rzecz prywatnej przestrzeni komercyjnej.

●  Instytucje kultury nie mają siedzib, są bezdomne teatry (Polski Teatr Tańca, Strefa Ciszy) i orkiestry (Agnieszki Duczmal), kultura alternatywna może stracić Rozbrat...

●  Tereny wolnych torów, Starej Rzeźni, Starej Gazowni straszą zaniedbane bez konceptu albo może pójdą pod komercyjny młotek, podobnie jak zajezdnia przy ul. Gajowej.


Te kilkanaście punktów każdy może osobiście zweryfikować, bez rankingów, sondaży, badań socjologicznych, wystarczy wyjść z domu i obejrzeć nasze miasto, albo zajrzeć do gazety codziennej. Samozadowolenie obecnej władzy możliwe jest dzięki odwracaniu uwagi od tego, co naocznie każdy może sam zweryfikować i kierowaniu jej ku informacjom abstrakcyjnym.

środa, 10 listopada 2010

Europejski Poznań 2

Dziś ogłosiliśmy pełny program wyborczy pod tytułem „Nowoczesny, europejski Poznań”, trochę późno, ale te blisko 60 stron szczegółowych opracowań ma swój ciężar gatunkowy. Zwłaszcza, że żaden inny ekipaż starający dostać do rady miasta nawet nie próbuje zachować pozorów, że ma jakiś program, traktowany serio. Pomijając podprowadzenie szeregu naszych podstawowych idei, z tytułowym „Europejski Poznań”, kampania operuje na poziomie marketingu wyrobów czekoladopodobnych. Bo czekoladowych to już byłby nadmiar litości. Wszyscy coś udają, kogoś, przebierają się i przyjmują pozy, ale takie same. Kampania „pozytywna” oznacza zalew słodkopierdzących przekazów, żeby mówić nic mówiąc i nikogo nie urazić i żeby ogólnie było miło. Przy minimum wrażliwości i wiedzy o tym co się dzieje, od tych czekoladopodnych może zemdlić. Mam wrażenie, że ludzie głosują nie z powodu spotów i wystąpień ogółu kandydatów, ale raczej mimo nich.

Europejski Poznań, jako wizję, projekt, można opowiadać na wiele sposobów, nie ma jednego, najlepszego. Póki co, nasz przekaz został uznany za atrakcyjny wyborczo, skoro wszyscy go małpują nieudolnie, bo to co załapali, to tylko skrawki całości. Taka trochę karykatura, bo wszędzie w mediach pytają kandydatów o wybrane tematy „modne”, np. tramwaj w Ratajczaka, dość konsekwentnie ignorując inne. Na przykład wiadukt w Bukowskiej, który zgłosiliśmy do prokuratury jako przejaw kolejnego prezydenckiego marnotrawstwa środków publicznych. Temat znacznie bogatszy poznawczo, więcej o mieście naszym i stosunkach w nim panujących oraz sposobie działania władzy mówiący niż ww. tramwaj.

Trochę się zapomina, że miasto to złożona całość i zwykle trudno coś o nim z sensem powiedzieć skupiając się na jednym jej kawałku nie pokazując strukturalnego kontekstu. Tematy w tej kampanii „modne” to takie pojedyncze cegły całej budowli, których nie można odrywać od ich miejsca. Rozmowa o tramwaju w Ratajczaka ma sens jedynie jako o elemencie szerszej koncepcji zmian komunikacyjnych w centrum. Stąd takie wielkie znaczenie w europejskim myśleniu o mieście ma zintegrowane planowanie miejskie (patrz „Karta Lipska”), którego w Poznaniu nawet pozorów za bardzo nie ma. Jest za to doktryna W.Kręglewskiego, odchodzącego chyba wreszcie szefa komisji polityki przestrzennej w radzie miasta – doktryna oportunizmu planistycznego. Czyli catch as catch can, a po polsku rwijmy co się da. Czyli korzystajmy z każdej okazji by popsuć przestrzeń jeśli można na tym trafić parę złotych. To jest geneza masy lokalnych konfliktów z władzami w Poznaniu o przestrzeń, o plany miejscowe, warunki zabudowy, pozwolenia na budowę dla uprzywilejowanych deweloperów itd. Oportunizm planistyczny to jest antyeuropejskie, po prostu barbarzyńskie myślenie o przestrzeni jako o czymś do zrabowania.

Stanie z ulotkami wyborczymi na pętli tramwajowej na Dębcu albo tamtejszym „manhattanie”, czyli bardzo skromnym ryneczku na skraju socrealistycznego osiedla przy ul. 28 czerwca, bardzo poszerza myślenie o europejskim Poznaniu. Nasz mistrz i przyjaciel, dr Andreas Billert używał określenia „czekoladowe miasto” – na wycackane fragmenty Poznania, na przykład od Starego Browaru do Starego Rynku. Dokoła syf (Rybaki), ale można go nie dostrzec trzymając się pewnych prestiżowych traktów (Półwiejska). Czekoladowe miasto ma mało wspólnego z wizją miasta europejskiego. „Karta Lipska” poświęca całe fragmenty tematyce dzielnic zdegradowanych, rewitalizacji, problemom grup wykluczonych i lokalnego rynku pracy. W pewnym sensie pętla na Dębcu i ludzie, którzy wzięli tam od nas z tysiąc ulotek (bardzo chętnie, kiedy tylko usłyszeli, że chodzi o komitet społeczny, a nie partyjny), dokładniej pokazują kierunek na Europę niż goście spod Mosiny na deptaku k. Starego Browaru.

Bo miasto europejskie to szeroko rozumiana zmiana cywilizacyjna a nie kosmetyka fasad chałup na Starym Rynku. Cywilizacja to nie tylko wiadukt na Dębcu, gdzie jest kilka przejazdów kolejowych na kupie blokujących ruch w czterech kierunkach, ale zmiany warunków życia mas ludzi i zwłaszcza zmiany mentalne. Na przykład uspołecznienie wyrażające się w aktywności społecznej. Ale aktywnymi ludźmi trudno rządzić, więc urząd robi co może, na przykład idzie w zaparte, że studenctwo w Poznaniu głosować nie może – pismo z odpowiedzią na protest przyszło dwa dni temu. Poczekamy co Rzecznik Praw Obywatelskich na praktyki jak zwykle zadowolonego z siebie urzędu przy R.Grobelnym..

Poznań ma genialną możliwość promocyjnego ogrania
swojej tradycji na skalę europejską w duchu tego, co dla miasta europejskiego jest centralne: zasad zrównoważonego rozwoju. Zamiast debilnego know how, z którego wszyscy robią sobie jaja, Poznań jako miasto tradycyjnie oszczędne (to jedno z podstawowych skojarzeń z Poznaniem, niekiedy skąpe ;-), mogłoby ogrywać tę cnotę w kontekście oszczędności zasobów, co byłoby ekologicznym hitem. Poznań = nowoczesny rozwój: oszczędność zasobów.

sobota, 6 listopada 2010

Europejski Poznań 1

Media wzięły się za hasła wyborcze w obecnej kampanii, generalnie je opieprzając jako nędzne. Tymczasem nasz „Europejski Poznań” to idea, a nie dekoracja, nie hasło-zabawka słowna lecz przesłanie. Idea, która przynosi podstawowe wytyczne dla myślenia o rozwoju i przyszłości miasta. Panująca nad miastem formacja szła na początku do wyborów z hasłami Poznania najlepszego na polskim podwórku, bo rankingi itd., ale dla nas i naszych wyborców to małpi móżdżek, brak wyobraźni i ambicji. 

Takie cóś jak zmiana warta Poznania, albo podobne hasełka to jest gra słówek-półsłówek, która poza chcicą na władzę (TKM), żadnego sensu nie niesie. Hasło z kolei „jeszcze więcej dla Poznania” niesie sens horroru, bo zapowiada jeszcze więcej Grobelnego i grobelizmu, czego to miasto zwyczajnie już nie przetrzyma. Zapowiada też jeszcze więcej wpływów deweloperów, więcej supermarketów, korków, zadłużenia, marnowania kasy, gigantomanii… Może lepiej byłoby mniej, a nie więcej? Przede wszystkim mniej Grobelnego. 


Dotychczasowy prezydent wpadł jawnie w pułapkę swojego mało wyrafinowanego (kurtuazyjnie rzecz nazywając) myślenia o mieście, zgodnie z którym, im więcej czegoś (wszystkiego?) tym lepiej. To jest myślenie postkomusze, wzorowane na Gierku Edwardzie, wybitnym umyśle (?), który też chciał, żeby wszystkiego było po prostu więcej. Na przykład maluchów, stali i węgla. 


To jest jakby wprowadzenie do kwestii europejskiego miasta – wcale nie musi być więcej, żeby było lepiej. Na pewno nie więcej wszystkiego. Ma być lepiej, bo europejskie miasto jest miastem jakości, nie ilości. Jakość ma przede charakter strukturalny, czyli umysłowy, mówiąc po prostu, a nie fizyczny – jak w komentowanym haśle. Dużo drewna to nie jest lepsze krzesło, wystarczy mało, ale odpowiedniego + know how krzesła. Poznańskie hasło promocyjne to więc zwykła ściema, jak widać, bo Grobelnemu nie chodzi o know how, tylko how many albo how much. Więcej byle czego. Na przykład buraków. Pastewnych. 


W europejskim mieście chodzi o rozwój jakościowy i jakość życia. Ta jakość nie poprawia się dwukrotnie, kiedy na przykład w każdej rodzinie przybywa drugi samochód, bo jeśli przybywa wszystkim, to czas przejazdu przez miasto może zwiększyć się dwukrotnie. A jakość życia może wzrosnąć, kiedy co drugi samochód się zezłomuje, a z odzyskanego żelastwa zbuduje szybki tramwaj i przejedzie nim przez miasto dwa razy szybciej niż stojąca w korkach bryką.
Europejskich rekolekcji ciąg dalszy niebawem

*  *  *

Anarchiści zarzucili nam na spotkaniu w zeszłą środę, że olewamy biednych i wykluczonych w Poznaniu, a to chyba nieprawda. Pytanie jest o skalę zjawiska i jego znaczenie dla rozwoju Poznania. Oto na przykład zbadano, ze dyskryminacja kobiet w krajach islamskich jest czynnikiem ogromnie hamującym rozwój tych krajów. Nie wydaje się, żeby poziom i zasięg wykluczenia z powodów ekonomicznych w Poznaniu miał znaczenie dla rozwoju miasta, choć może mieć w przyszłości. Natomiast jest horrendalnie ważny ze względów moralnych i uczuciowych i dlatego uwaga ludzi z Rozbratu cokolwiek kłuje.

*  *  *


Najgorzej w domu kampanię wyborczą znoszą istoty z ogonami, czyli pies, a potem kot. Rodzina dwunożna rozumie, toleruje, akceptuje i wspiera. Domownicy czterołapni, nie kumają ni cholery, co się z panem dzieje, dlaczego pana stale nie ma, jak jest to nie ma czasu, bo gada przez telefon albo gmera przy kompie. Tygrys raz wlazł na telefon podczas rozmowy, żeby wyrazić swój stosunek do, jak rozumiem, polityki lokalnej. Zwierzyna jest zwyczajnie, instynktownie zazdrosna o czas i uwagę, która współcześnie jest najbardziej deficytowym dobrem – z powodu nadmiaru technologii i praktyk mających te uwagę zwrócić, przykuć, przywiązać… Może ten nasz Tygrys z Contrą są jednak bardziej normalni i mądrzejsi od nas, choć to tylko gadzina.

*  *  *

Wreszcie oderwałem się od komputera i wyszedłem na ulicę, z tubą i ulotkami. Ostatni raz robiłem to w styczniu przy dwudziestostopniowym mrozie, kiedy to zbieraliśmy podpisy w sprawie planu miejscowego dla parku Rataje. Dzisiaj z dziewczynami rozdawaliśmy ulotki i namawialiśmy do głosowania na nasz komitet. Nie zdawałem sobie sprawy, ilu ludzi między Starym Browarem a Starym Rynkiem to goście w Poznaniu, nie mieszkańcy – w sobotnie popołudnie…


Najmocniejsze w akcji ulicznej jest przełamywanie barier między obcymi ludźmi, kiedy się do nich podchodzi i zagaduje, pyta, proponuje, namawia. Zwykły na ruchliwej miejskiej ulicy, ochronny dystans znika i powstaje nowa sytuacja międzyludzka. Albo i nie, kiedy dystans zwycięża….

środa, 3 listopada 2010

Powtórnie dziewica

Nie wydaje mi się, żeby studiowanie ogłoszonego dzień czy dwa temu utworu prozą pt. „Program wyborczy Ryszarda G.”, było zajęciem sensownym. Wiele wskazuje, że sam autor, dotychczasowy prezydent Poznania, traktuje go z przymrużeniem oka, jako konieczny element publicznego rytuału, jaki musi odprawić kandydat na prezydenta, by zachować pozory, iż liczy się z demokratyczną opinią publiczną. Ten fakt jednak, kreowany bez większego przekonania na wydarzenie, wpisuje się w całą serię sytuacji generowanych w tych wyborach przez lokalnych polityków miejskich, w których okazują oni pogardę tej opinii.

Oto najpierw były poseł, senator jednej partii, działający i definiujący się jako członek drugiej partii, zostaje kandydatem na prezydenta partii trzeciej. Potem przyjęty z hukiem do głównej partii prezydent miasta, po żeby był właśnie w tej partii partyjny, ogłasza się antypartyjnym kandydatem. Następnie montuje sobie komitet do rady z członków innych partii, których w nich już nikt nie chciał, jako komitet przeciw-partyjny. Z kolei definitywny kandydat partii głównej nagrywa spot wyborczy, w którym udaje kandydata na prezydenta opozycji społecznej, obywatelskiej, z której postulatami był od lat w sporze. Jego rywal, dotychczasowy prezydent idzie jeszcze dalej, bo po prostu wpisuje sobie, bez wdzięczenia się do kamery, wprost do programu postulaty tejże opozycji. Park Rataje? Bardzo proszę. Drogi rowerowe? Nie ma sprawy. Europejski Poznań? Jak najbardziej. Ciemny lud kupi wszystko, jak mu właściwie podać. Jak długo?

Cóż się dziwić, że ludność ma dość polityki, a zwłaszcza polityków. Dlatego bycie politycznym debiutantem, w której to sytuacji znajduje się kandydat na prezydenta obywatelskiej opozycji społecznej, Jacek Jaśkowiak, jest walorem, zaletą, na swój sposób mocną stroną. Niektórzy uważają, że popełnia on pewne błędy – co u śmiertelnych się zdarza, nie znam takiego, który byłby wyjątkiem. Ale Jaśkowiak nie robi z siebie takich jaj, nie robi takich numerów, jak ci pożal się Boże, „wytrawni”, tutejsi politycy miejscy.

Polityka wyborcza jest sztuką uwodzenia na szeroką skalę. Im świeższa, bardziej niewinna, nieskalana uwodzicielka, tym (co dziwne, bo co taka potrafi…) atrakcyjniejsza. Ryszard G., jak mu czujnie wytknęła uczona pani doktor od polityki na portalu ePoznań, pisząc swój „program wyborczy” zachowuje się jak uwodzicielka znowu-dziewica, która jeszcze nigdy, nigdy, i ten pierwszy raz ma przed sobą, właśnie z Tobą, wyborco, teraz… Przedtem nic nie było… Jakie przedtem?

sobota, 30 października 2010

Miesiąc w tydzień

Tytuł – z powodu liczby i intensywności zdarzeń, które w warunkach zwyczajnych swobodnie wypełniłyby miesiąc bez wrażenia „luzu”…

*  *  *
Ale najpierw sytuacyjna impresja, powtarzalna, umacniająca wiarę w dobrych ludzi…Jak codzień stałem z rowerem przed przejściem dla pieszych w poprzek ulicy Hetmańskiej (dwujezdniowej), w ciągu ul. Jarochowskiego, pokornie przepuszczając masy samochodów. I jak czasem, ale nie rzadko, ni z tego, ni z owego, sam z siebie, któryś kierowca (po rejestracji sądząc krajowy tubylec) zwolnił i stanął przed przejściem. Ten na sąsiednim pasie też musiał i momentalnie cały ten podwójny sznur rozpędzonych aut zatrzymał się z oddolnej inicjatywy wewnętrznej kierowców, po dobroci, żeby przepuścić mnie z moim jednośladem…. No ewidentnie entropia w stosunkach międzyludzko-ulicznych rosnąć ustawicznie nie musi, a kierowcy i rowerzyści mogą żyć ze sobą równie zgodnie jak nasz pies z naszym kotem domowym.

*  *  *
Wątkiem przewodnim tygodnia poprzedniego, który trwał dłużej niż zwykle, bo przez dwa ostatnie weekendy i to co pomiędzy nimi, była rejestracja list wyborczych. Skompletowanie list to jedno wyzwanie. Innym, niezbyt wymagającym, było zebranie po 150 podpisów pod każdą listą okręgową. Do tego kwestia może najbardziej wymagająca – cała biurokracja deklaracji i oświadczeń… Twardy filtr stawiający bariery szerszej partycypacji społecznej w wyborach lokalnych, po to, żeby zasiedziali mogli zasiadywać dalej. Jako jedyny komitet społeczny, oddolny, zarejestrowaliśmy listy kandydatów we wszystkich okręgach.

*  *  *
Wątkiem przewodnim ostatniego zaś tygodnia były niemal codzienne debaty „prezydenckie”, odbyło się ich cztery. Pokazały, z jednej strony, przebudzenie społeczne i polityczne w mieście. Z drugiej – jednak pewne nieprzygotowanie nieudolność nas wszystkich, organizatorów, mediów, także i pewne pogubienie samych kandydatów, którzy pędząc z debaty na debatę chyba nie mieli czasem kiedy dowiedzieć się, o czym mają one traktować. Dotyczy to starych politycznych wyjadaczy, bo w gronie kandydatów jest tylko jeden polityczny debiutant, Jacek Jaśkowiak, który radzi sobie nie gorzej niż oni w tym galopie, a często i lepiej. Usłyszałem pomysł, żeby zacząć robić debaty kandydatów do na rady miasta, bo co pretendenci do prezydentury mają do powiedzenia już mniej więcej wiadomo. Byłoby to nieporównanie żywsze i różnorodne dramaturgicznie.

*  *  *
Pewnym wydarzeniem był spot kandydata PO na prezydenta Poznania, Grzegorza Ganowicza. Uważam go za wielki sukces… komitetu My.Poznaniacy. Albowiem to, co robi P. Grzegorz na filmie (jeździ rowerem, tramwajem, chodzi piechotą po centrum) całkiem trafnie odzwierciedla nasz program od lat głoszony i też od lat ignorowany przez PO. Taki przekaz spotu pokazuje, że PO uwierzyła, iż właśnie te nasze treści są atrakcyjne dla wyborców. Jakoś w nim nic nie ma o III ramie, kolejnych osiedlach deweloperowców w klinach zieleni lub też kolejnych mega supermarketach… Tylko było żal patrzeć jak Pan Grzegorz musi się męczyć udając kogoś innego niż jest, ale cóż, służba władzy – nie drużba…

*  *  *
Nasi studenci z pasma „Studenci dla Poznania” pod dowództwem Agnieszki Ziółkowskiej wściekli się, że ich przyjezdni koledzy, których namawiają do udziału w wyborach są skutecznie z niego wykluczani przez Urząd Miasta. Chyba jako jedyne, a na pewno nieliczne, duże miasto w Polsce, Poznań Grobelnego robi co może, żeby postawić studentów do kąta, piętrząc przed nimi trudności biurokratyczne, zanim wpisze kogoś na listę wyborców. Mam wrażenie, że to przejaw poznańskiego autorytaryzmu, który pozwala zgrobelizowanej władzy trzymać wszystkich za twarz metodami soft. To taki mentalny homo sovieticus w urzędzie. Można obywatelowi zakazać, to zakażemy. Można odmówić, to odmówimy. Można przeczołgać, to przeczołgamy. Niech zna swoje miejsce i nie fika. A grzeczni dostaną marcheweczkę, taką tyci, żeby mieli powód chcieć więcej. Na przykład za to, że nie wystartowali w wyborach...


*  *  *
Jesień dziwnie wczesna w tym roku, tyle liście spada z naszych drzew w ogrodzie i trzebaby je grabić.  A teraz nie ma kiedy. Listopad jeszcze się nie zaczął, a połowa liści już na ziemi.

*  *  *
Ogłosiłem, że ufunduję i posadzę drzewo w Parku Rataje, jedno z trzech, które mają być zasadzone jako inicjacja Parku. Chciałbym, żeby był to buk czerwony. Mam taki w ogrodzie, ma ze 3 metry, ale piękny widziałem na którejś z uliczek Sołacza. Purpurowa ogromna korona, niemal 20metrowa, świecąca blaskiem we wczesnojesiennym słońcu…

wtorek, 19 października 2010

Człowiek Władzy i o kulturze


Trochę w związku z powyższym, a trochę obok… Kilka dni temu dostałem zaproszenie na imprezę z okazji 25-lecia poznańskiego czasopisma „Czas Kultury”. Obecnie dwumiesięcznik, jak łatwo wyliczyć, powstał w czasie po stanie wojennym i wychodził w drugim obiegu. Obecnie jedno wydanie to sierozny tom. Główna część to była dyskusja z udziałem m.in. Prof. Piotra Śliwińskiego, Cezarego Michalskiego oraz red. nacza. Marka Wasilewskiego na temat, co kultura zrobiła z wolnością przez ostatnie 20 lat.
Na imprezie, co oczywiste, był Rafał Grupiński, twórca „Czasu Kultury”, poeta, intelektualista, wydawca, a obecnie… najpotężniejszy człowiek w wielkopolskiej polityce – szef wojewódzkiej Platformy Obywatelskiej. Gość nie ma w sobie nic z dygnitarza, żadne tam garniaki i krawaciaki. Kompletna sprzeczność formy z poznańskim platformerskim standardem. Luz, zarost, naturalność, uśmiech, żywiołowość reakcji, bezpośredniość, pewna widoczna nonszalancja w stroju…
Grupiński jest zbyt inteligentny, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, co się w poznańskiej PO dzieje, a o czym było wyżej w Głosie. Jednocześnie sprawia wrażenie człowieka, któremu wyrafinowanie nie mogłoby pozwolić na akceptację tak banalnej, trywialnej polityki. Czy może nie jest w stanie nic zrobić? Albo jego istotna gra toczy się na zupełnie innym poziomie… W sprawie biedaka Hinca zajął jednak stanowisko zdecydowane.
Tak czy owak, dobrze, że jest i trwa „Czas Kultury” w Poznaniu. Szkoda, że z pięciu dzienników w latach 90tych zostało dwa razy po pół. A „Nowy Nurt”, „Wprost”, „Megaron”, „Art And Bussiness”, „Kurier Czytelniczy”, „Poznaniak” i inne czasopisma przestały się ukazywać w ogóle albo uciekły z Poznania. Tutejsze władze nie pomogły żadnemu z nich przetrwać tu. I to jest cząstkowa odpowiedź na pytanie o przyczyny klęski Poznania w staraniach o tytuł ESK. Swoją drogą nie tylko tubylcze władze nie kumają kompletnie, o co chodzi z tą kulturą. Poznańska elita finansów, znana jako mecenasi itd., też ma z tym problem.
Popełniłem coś na ten temat dla portalu Publica.pl, proroczo niestety, pół roku temu…

Partia Władzy…?


Artykuł w Głosie Wielkopolskim z 16 października „Rodzina poznańskiej Platformy Obywatelskiej” autorstwa Piotra Talagi wzbudza niepokój.  
Stawia on wprost pytanie, czy PO w Poznaniu staje się partią władzy. Czyli nie organizacją, która ma walczyć o władzę, żeby wprowadzić w życie swój ideowy koncept urządzania świata, lecz korporacją służąca jedynie zdobywaniu, utrzymywaniu i konserwowaniu władzy jej udziałowców.
W Poznaniu realizuje się to w ten sposób, iż podstawowy miejski „aktyw” jest z PO związany na trzy sposoby: przez posadę w służbie publicznej, w instytucji, na której czele stoi wyższy działacz PO; przez swoje własne miejsce w strukturach władzy partyjnej oraz poprzez mandat w kolegialnych organach władzy (rada miasta, sejmik). Jest czego bronić! W razie konfliktu z partią jest dużo do stracenia. Ale także w przypadku, kiedy partia idzie do lamusa i traci wpływy.
Co zastanawiające, z tekstu wynika, że niby liberalna PO staje się partią etatystyczną. Już nie wolny biznes jej bazą społeczną, tylko etatowi pracownicy służby publicznej, dzięki partii. Konkurent PO do prezydenckiego stolca, R. Grobelny, także nie splamił się w życiu osobistym kontaktem z wolnym rynkiem, o którym tyle gada, kryjąc mniej lub bardziej bliskie władzy biznesy.

poniedziałek, 18 października 2010

Demokracja do rewitalizacji (lokalnej)

Dlaczego zacząłem się zajmować sprawami lokalnymi, miejskimi, osiedlowymi, choć raczej interesuje mnie i wciąga polityka i sprawy społeczne większej skali…? Po pierwszej euforii z powodu odrzucenia w wyborach 1989 roku systemu autorytarnych rządów komuny, i pierwszych a zwłaszcza drugich rozczarowaniach klerykalizacją demokracji, stopniowa dałem sobie spokój z polityką.
Zacząłem do niej jednak stopniowo wracać po 2000 r., kiedy nadal nie było na kogo głosować, ale też było coraz wyraźniej widać, że nasza demokracja wyradza się w jakąś swoją karykaturę. Nie chodzi nawet o porzucone idee „Solidarności”, ale o znudzeni groteskową sytuacją, kiedy szef rządzącej partii, mającej swój rząd, jednocześnie występuje jako najbardziej krytyczny opozycjonista.
Tak czy owak, wyszło w końcu na to, że tylko działając lokalnie, dla swojego miasta i osiedla, być może da się zachować jakąś podstawową kontrolę nad tym swoim działaniem. Żeby nie ulec manipulacjom rozmaitych partyjnych polityków-aparatczyków-karierowiczów. Sadząc w mieście albo chroniąc drzewa, wiem co robię i nie ma raczej sposobu, żeby wmówić mi albo komuś innemu, że robię coś przeciwnego, albo innego.
Chodziło też o coś jeszcze: o pewne minimum zasad przyzwoitości w życiu publicznym, o którym wszyscy od dawna twierdzą, że to szambo. A przecież wystarczy po prostu być publicznie przyzwoitym. Po drugie – o działanie z ludźmi oparte na współpracy i zaufaniu. Bo dookoła panuje przekonanie, że wszyscy ze wszystkimi tylko walczą, a ufają jedynie inteligentni inaczej. G… prawda, to toksyczna, samospełniająca się diagnoza – powodzenie naszego Stowarzyszenia zbudowanego na otwartości, współpracy, zaufaniu i demokratycznej równości pokazuje, że to działa. Jak cholera działa.

Na szczęście nie bohater

Blog to jakby bardziej niż mniej publiczny pamiętnik. Dobrze byłoby zacząć od początków, moich, które są bardzo poznańskie, po polsku dramatyczne, ale nie po polsku z happy endem.
Kiedy byłem bardzo mały dzieckiem, zajmowaliśmy z rodzicami, na podstawie przydziału z kwaterunku, jeden pokój w dużym mieszczańskim mieszkaniu. W kilku pozostałych pokojach kwaterowały inne rodziny. Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze secesyjnej kamienicy na poznańskich Jeżycach, w miejscu wówczas złowrogim, bo przy ulicy Kochanowskiego, kilka kamienic od siedziby wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa.
W czerwcu 1956 roku miałem dziewięć miesięcy. Kiedy 28 czerwca wybuchł społeczny protest przeciw komunie, „nasza” kamienica znalazła się w samym centrum zamieszek i strzelaniny – UB był ostrzeliwany przez mieszkańców, którzy zdobyli broń w więzieniu na Młyńskiej. Według rodzinnego przekazu, leżałem w łóżeczku na wprost okna wychodzącego na ulicę Kochanowskiego, kiedy po szybach poszła seria z karabinu maszynowego. Kule uderzyły w ścianę metr nade mną… Rodzice porwali mnie na ręce i schronili się w pomieszczeniach, których okna wychodziły na podwórze.
Nie jestem w stanie dziś zweryfikować tej historii, rodzice dawno nie żyją, innych świadków nie znam, zresztą zbytnio mi się nie chce. Zgroza mnie jednak ogarnia na myśl, że seria metr w dół i zostałbym najmłodszą ofiarą, więc bohaterem, poznańskiego Czerwca’56. Miałbym, jako bohaterskie dziecko (nieboszczyk) swoją ulicę i może szkołę imienia Lecha M.?
Czy nie powinienem, mimo że wciąż jeszcze jednak żyję, przystąpić do którejś z licznych organizacji kombatantów Czerwca’56? Albo założyć następną organizację, własną?