sobota, 30 października 2010

Miesiąc w tydzień

Tytuł – z powodu liczby i intensywności zdarzeń, które w warunkach zwyczajnych swobodnie wypełniłyby miesiąc bez wrażenia „luzu”…

*  *  *
Ale najpierw sytuacyjna impresja, powtarzalna, umacniająca wiarę w dobrych ludzi…Jak codzień stałem z rowerem przed przejściem dla pieszych w poprzek ulicy Hetmańskiej (dwujezdniowej), w ciągu ul. Jarochowskiego, pokornie przepuszczając masy samochodów. I jak czasem, ale nie rzadko, ni z tego, ni z owego, sam z siebie, któryś kierowca (po rejestracji sądząc krajowy tubylec) zwolnił i stanął przed przejściem. Ten na sąsiednim pasie też musiał i momentalnie cały ten podwójny sznur rozpędzonych aut zatrzymał się z oddolnej inicjatywy wewnętrznej kierowców, po dobroci, żeby przepuścić mnie z moim jednośladem…. No ewidentnie entropia w stosunkach międzyludzko-ulicznych rosnąć ustawicznie nie musi, a kierowcy i rowerzyści mogą żyć ze sobą równie zgodnie jak nasz pies z naszym kotem domowym.

*  *  *
Wątkiem przewodnim tygodnia poprzedniego, który trwał dłużej niż zwykle, bo przez dwa ostatnie weekendy i to co pomiędzy nimi, była rejestracja list wyborczych. Skompletowanie list to jedno wyzwanie. Innym, niezbyt wymagającym, było zebranie po 150 podpisów pod każdą listą okręgową. Do tego kwestia może najbardziej wymagająca – cała biurokracja deklaracji i oświadczeń… Twardy filtr stawiający bariery szerszej partycypacji społecznej w wyborach lokalnych, po to, żeby zasiedziali mogli zasiadywać dalej. Jako jedyny komitet społeczny, oddolny, zarejestrowaliśmy listy kandydatów we wszystkich okręgach.

*  *  *
Wątkiem przewodnim ostatniego zaś tygodnia były niemal codzienne debaty „prezydenckie”, odbyło się ich cztery. Pokazały, z jednej strony, przebudzenie społeczne i polityczne w mieście. Z drugiej – jednak pewne nieprzygotowanie nieudolność nas wszystkich, organizatorów, mediów, także i pewne pogubienie samych kandydatów, którzy pędząc z debaty na debatę chyba nie mieli czasem kiedy dowiedzieć się, o czym mają one traktować. Dotyczy to starych politycznych wyjadaczy, bo w gronie kandydatów jest tylko jeden polityczny debiutant, Jacek Jaśkowiak, który radzi sobie nie gorzej niż oni w tym galopie, a często i lepiej. Usłyszałem pomysł, żeby zacząć robić debaty kandydatów do na rady miasta, bo co pretendenci do prezydentury mają do powiedzenia już mniej więcej wiadomo. Byłoby to nieporównanie żywsze i różnorodne dramaturgicznie.

*  *  *
Pewnym wydarzeniem był spot kandydata PO na prezydenta Poznania, Grzegorza Ganowicza. Uważam go za wielki sukces… komitetu My.Poznaniacy. Albowiem to, co robi P. Grzegorz na filmie (jeździ rowerem, tramwajem, chodzi piechotą po centrum) całkiem trafnie odzwierciedla nasz program od lat głoszony i też od lat ignorowany przez PO. Taki przekaz spotu pokazuje, że PO uwierzyła, iż właśnie te nasze treści są atrakcyjne dla wyborców. Jakoś w nim nic nie ma o III ramie, kolejnych osiedlach deweloperowców w klinach zieleni lub też kolejnych mega supermarketach… Tylko było żal patrzeć jak Pan Grzegorz musi się męczyć udając kogoś innego niż jest, ale cóż, służba władzy – nie drużba…

*  *  *
Nasi studenci z pasma „Studenci dla Poznania” pod dowództwem Agnieszki Ziółkowskiej wściekli się, że ich przyjezdni koledzy, których namawiają do udziału w wyborach są skutecznie z niego wykluczani przez Urząd Miasta. Chyba jako jedyne, a na pewno nieliczne, duże miasto w Polsce, Poznań Grobelnego robi co może, żeby postawić studentów do kąta, piętrząc przed nimi trudności biurokratyczne, zanim wpisze kogoś na listę wyborców. Mam wrażenie, że to przejaw poznańskiego autorytaryzmu, który pozwala zgrobelizowanej władzy trzymać wszystkich za twarz metodami soft. To taki mentalny homo sovieticus w urzędzie. Można obywatelowi zakazać, to zakażemy. Można odmówić, to odmówimy. Można przeczołgać, to przeczołgamy. Niech zna swoje miejsce i nie fika. A grzeczni dostaną marcheweczkę, taką tyci, żeby mieli powód chcieć więcej. Na przykład za to, że nie wystartowali w wyborach...


*  *  *
Jesień dziwnie wczesna w tym roku, tyle liście spada z naszych drzew w ogrodzie i trzebaby je grabić.  A teraz nie ma kiedy. Listopad jeszcze się nie zaczął, a połowa liści już na ziemi.

*  *  *
Ogłosiłem, że ufunduję i posadzę drzewo w Parku Rataje, jedno z trzech, które mają być zasadzone jako inicjacja Parku. Chciałbym, żeby był to buk czerwony. Mam taki w ogrodzie, ma ze 3 metry, ale piękny widziałem na którejś z uliczek Sołacza. Purpurowa ogromna korona, niemal 20metrowa, świecąca blaskiem we wczesnojesiennym słońcu…

1 komentarz:

  1. Wnikliwy komentarz. Bardzo mi się podoba pomysł z drzewem :). A co do zatrzymywania się kierowców na światłach to jak jadę rowerem w Wiedniu to wszyscy się zatrzymują :p.

    OdpowiedzUsuń