Blog to jakby bardziej niż mniej publiczny pamiętnik. Dobrze byłoby zacząć od początków, moich, które są bardzo poznańskie, po polsku dramatyczne, ale nie po polsku z happy endem.
Kiedy byłem bardzo mały dzieckiem, zajmowaliśmy z rodzicami, na podstawie przydziału z kwaterunku, jeden pokój w dużym mieszczańskim mieszkaniu. W kilku pozostałych pokojach kwaterowały inne rodziny. Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze secesyjnej kamienicy na poznańskich Jeżycach, w miejscu wówczas złowrogim, bo przy ulicy Kochanowskiego, kilka kamienic od siedziby wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa.
W czerwcu 1956 roku miałem dziewięć miesięcy. Kiedy 28 czerwca wybuchł społeczny protest przeciw komunie, „nasza” kamienica znalazła się w samym centrum zamieszek i strzelaniny – UB był ostrzeliwany przez mieszkańców, którzy zdobyli broń w więzieniu na Młyńskiej. Według rodzinnego przekazu, leżałem w łóżeczku na wprost okna wychodzącego na ulicę Kochanowskiego, kiedy po szybach poszła seria z karabinu maszynowego. Kule uderzyły w ścianę metr nade mną… Rodzice porwali mnie na ręce i schronili się w pomieszczeniach, których okna wychodziły na podwórze.
Nie jestem w stanie dziś zweryfikować tej historii, rodzice dawno nie żyją, innych świadków nie znam, zresztą zbytnio mi się nie chce. Zgroza mnie jednak ogarnia na myśl, że seria metr w dół i zostałbym najmłodszą ofiarą, więc bohaterem, poznańskiego Czerwca’56. Miałbym, jako bohaterskie dziecko (nieboszczyk) swoją ulicę i może szkołę imienia Lecha M.?
Czy nie powinienem, mimo że wciąż jeszcze jednak żyję, przystąpić do którejś z licznych organizacji kombatantów Czerwca’56? Albo założyć następną organizację, własną?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz