poniedziałek, 18 października 2010

Na szczęście nie bohater

Blog to jakby bardziej niż mniej publiczny pamiętnik. Dobrze byłoby zacząć od początków, moich, które są bardzo poznańskie, po polsku dramatyczne, ale nie po polsku z happy endem.
Kiedy byłem bardzo mały dzieckiem, zajmowaliśmy z rodzicami, na podstawie przydziału z kwaterunku, jeden pokój w dużym mieszczańskim mieszkaniu. W kilku pozostałych pokojach kwaterowały inne rodziny. Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze secesyjnej kamienicy na poznańskich Jeżycach, w miejscu wówczas złowrogim, bo przy ulicy Kochanowskiego, kilka kamienic od siedziby wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa.
W czerwcu 1956 roku miałem dziewięć miesięcy. Kiedy 28 czerwca wybuchł społeczny protest przeciw komunie, „nasza” kamienica znalazła się w samym centrum zamieszek i strzelaniny – UB był ostrzeliwany przez mieszkańców, którzy zdobyli broń w więzieniu na Młyńskiej. Według rodzinnego przekazu, leżałem w łóżeczku na wprost okna wychodzącego na ulicę Kochanowskiego, kiedy po szybach poszła seria z karabinu maszynowego. Kule uderzyły w ścianę metr nade mną… Rodzice porwali mnie na ręce i schronili się w pomieszczeniach, których okna wychodziły na podwórze.
Nie jestem w stanie dziś zweryfikować tej historii, rodzice dawno nie żyją, innych świadków nie znam, zresztą zbytnio mi się nie chce. Zgroza mnie jednak ogarnia na myśl, że seria metr w dół i zostałbym najmłodszą ofiarą, więc bohaterem, poznańskiego Czerwca’56. Miałbym, jako bohaterskie dziecko (nieboszczyk) swoją ulicę i może szkołę imienia Lecha M.?
Czy nie powinienem, mimo że wciąż jeszcze jednak żyję, przystąpić do którejś z licznych organizacji kombatantów Czerwca’56? Albo założyć następną organizację, własną?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz