Dlaczego zacząłem się zajmować sprawami lokalnymi, miejskimi, osiedlowymi, choć raczej interesuje mnie i wciąga polityka i sprawy społeczne większej skali…? Po pierwszej euforii z powodu odrzucenia w wyborach 1989 roku systemu autorytarnych rządów komuny, i pierwszych a zwłaszcza drugich rozczarowaniach klerykalizacją demokracji, stopniowa dałem sobie spokój z polityką.
Zacząłem do niej jednak stopniowo wracać po 2000 r., kiedy nadal nie było na kogo głosować, ale też było coraz wyraźniej widać, że nasza demokracja wyradza się w jakąś swoją karykaturę. Nie chodzi nawet o porzucone idee „Solidarności”, ale o znudzeni groteskową sytuacją, kiedy szef rządzącej partii, mającej swój rząd, jednocześnie występuje jako najbardziej krytyczny opozycjonista.
Tak czy owak, wyszło w końcu na to, że tylko działając lokalnie, dla swojego miasta i osiedla, być może da się zachować jakąś podstawową kontrolę nad tym swoim działaniem. Żeby nie ulec manipulacjom rozmaitych partyjnych polityków-aparatczyków-karierowiczów. Sadząc w mieście albo chroniąc drzewa, wiem co robię i nie ma raczej sposobu, żeby wmówić mi albo komuś innemu, że robię coś przeciwnego, albo innego.
Chodziło też o coś jeszcze: o pewne minimum zasad przyzwoitości w życiu publicznym, o którym wszyscy od dawna twierdzą, że to szambo. A przecież wystarczy po prostu być publicznie przyzwoitym. Po drugie – o działanie z ludźmi oparte na współpracy i zaufaniu. Bo dookoła panuje przekonanie, że wszyscy ze wszystkimi tylko walczą, a ufają jedynie inteligentni inaczej. G… prawda, to toksyczna, samospełniająca się diagnoza – powodzenie naszego Stowarzyszenia zbudowanego na otwartości, współpracy, zaufaniu i demokratycznej równości pokazuje, że to działa. Jak cholera działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz