Dziś ogłosiliśmy pełny program wyborczy pod tytułem „Nowoczesny, europejski Poznań”, trochę późno, ale te blisko 60 stron szczegółowych opracowań ma swój ciężar gatunkowy. Zwłaszcza, że żaden inny ekipaż starający dostać do rady miasta nawet nie próbuje zachować pozorów, że ma jakiś program, traktowany serio. Pomijając podprowadzenie szeregu naszych podstawowych idei, z tytułowym „Europejski Poznań”, kampania operuje na poziomie marketingu wyrobów czekoladopodobnych. Bo czekoladowych to już byłby nadmiar litości. Wszyscy coś udają, kogoś, przebierają się i przyjmują pozy, ale takie same. Kampania „pozytywna” oznacza zalew słodkopierdzących przekazów, żeby mówić nic mówiąc i nikogo nie urazić i żeby ogólnie było miło. Przy minimum wrażliwości i wiedzy o tym co się dzieje, od tych czekoladopodnych może zemdlić. Mam wrażenie, że ludzie głosują nie z powodu spotów i wystąpień ogółu kandydatów, ale raczej mimo nich.
Europejski Poznań, jako wizję, projekt, można opowiadać na wiele sposobów, nie ma jednego, najlepszego. Póki co, nasz przekaz został uznany za atrakcyjny wyborczo, skoro wszyscy go małpują nieudolnie, bo to co załapali, to tylko skrawki całości. Taka trochę karykatura, bo wszędzie w mediach pytają kandydatów o wybrane tematy „modne”, np. tramwaj w Ratajczaka, dość konsekwentnie ignorując inne. Na przykład wiadukt w Bukowskiej, który zgłosiliśmy do prokuratury jako przejaw kolejnego prezydenckiego marnotrawstwa środków publicznych. Temat znacznie bogatszy poznawczo, więcej o mieście naszym i stosunkach w nim panujących oraz sposobie działania władzy mówiący niż ww. tramwaj.
Trochę się zapomina, że miasto to złożona całość i zwykle trudno coś o nim z sensem powiedzieć skupiając się na jednym jej kawałku nie pokazując strukturalnego kontekstu. Tematy w tej kampanii „modne” to takie pojedyncze cegły całej budowli, których nie można odrywać od ich miejsca. Rozmowa o tramwaju w Ratajczaka ma sens jedynie jako o elemencie szerszej koncepcji zmian komunikacyjnych w centrum. Stąd takie wielkie znaczenie w europejskim myśleniu o mieście ma zintegrowane planowanie miejskie (patrz „Karta Lipska”), którego w Poznaniu nawet pozorów za bardzo nie ma. Jest za to doktryna W.Kręglewskiego, odchodzącego chyba wreszcie szefa komisji polityki przestrzennej w radzie miasta – doktryna oportunizmu planistycznego. Czyli catch as catch can, a po polsku rwijmy co się da. Czyli korzystajmy z każdej okazji by popsuć przestrzeń jeśli można na tym trafić parę złotych. To jest geneza masy lokalnych konfliktów z władzami w Poznaniu o przestrzeń, o plany miejscowe, warunki zabudowy, pozwolenia na budowę dla uprzywilejowanych deweloperów itd. Oportunizm planistyczny to jest antyeuropejskie, po prostu barbarzyńskie myślenie o przestrzeni jako o czymś do zrabowania.
Stanie z ulotkami wyborczymi na pętli tramwajowej na Dębcu albo tamtejszym „manhattanie”, czyli bardzo skromnym ryneczku na skraju socrealistycznego osiedla przy ul. 28 czerwca, bardzo poszerza myślenie o europejskim Poznaniu. Nasz mistrz i przyjaciel, dr Andreas Billert używał określenia „czekoladowe miasto” – na wycackane fragmenty Poznania, na przykład od Starego Browaru do Starego Rynku. Dokoła syf (Rybaki), ale można go nie dostrzec trzymając się pewnych prestiżowych traktów (Półwiejska). Czekoladowe miasto ma mało wspólnego z wizją miasta europejskiego. „Karta Lipska” poświęca całe fragmenty tematyce dzielnic zdegradowanych, rewitalizacji, problemom grup wykluczonych i lokalnego rynku pracy. W pewnym sensie pętla na Dębcu i ludzie, którzy wzięli tam od nas z tysiąc ulotek (bardzo chętnie, kiedy tylko usłyszeli, że chodzi o komitet społeczny, a nie partyjny), dokładniej pokazują kierunek na Europę niż goście spod Mosiny na deptaku k. Starego Browaru.
Bo miasto europejskie to szeroko rozumiana zmiana cywilizacyjna a nie kosmetyka fasad chałup na Starym Rynku. Cywilizacja to nie tylko wiadukt na Dębcu, gdzie jest kilka przejazdów kolejowych na kupie blokujących ruch w czterech kierunkach, ale zmiany warunków życia mas ludzi i zwłaszcza zmiany mentalne. Na przykład uspołecznienie wyrażające się w aktywności społecznej. Ale aktywnymi ludźmi trudno rządzić, więc urząd robi co może, na przykład idzie w zaparte, że studenctwo w Poznaniu głosować nie może – pismo z odpowiedzią na protest przyszło dwa dni temu. Poczekamy co Rzecznik Praw Obywatelskich na praktyki jak zwykle zadowolonego z siebie urzędu przy R.Grobelnym..
Poznań ma genialną możliwość promocyjnego ogrania swojej tradycji na skalę europejską w duchu tego, co dla miasta europejskiego jest centralne: zasad zrównoważonego rozwoju. Zamiast debilnego know how, z którego wszyscy robią sobie jaja, Poznań jako miasto tradycyjnie oszczędne (to jedno z podstawowych skojarzeń z Poznaniem, niekiedy skąpe ;-), mogłoby ogrywać tę cnotę w kontekście oszczędności zasobów, co byłoby ekologicznym hitem. Poznań = nowoczesny rozwój: oszczędność zasobów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz