sobota, 6 listopada 2010

Europejski Poznań 1

Media wzięły się za hasła wyborcze w obecnej kampanii, generalnie je opieprzając jako nędzne. Tymczasem nasz „Europejski Poznań” to idea, a nie dekoracja, nie hasło-zabawka słowna lecz przesłanie. Idea, która przynosi podstawowe wytyczne dla myślenia o rozwoju i przyszłości miasta. Panująca nad miastem formacja szła na początku do wyborów z hasłami Poznania najlepszego na polskim podwórku, bo rankingi itd., ale dla nas i naszych wyborców to małpi móżdżek, brak wyobraźni i ambicji. 

Takie cóś jak zmiana warta Poznania, albo podobne hasełka to jest gra słówek-półsłówek, która poza chcicą na władzę (TKM), żadnego sensu nie niesie. Hasło z kolei „jeszcze więcej dla Poznania” niesie sens horroru, bo zapowiada jeszcze więcej Grobelnego i grobelizmu, czego to miasto zwyczajnie już nie przetrzyma. Zapowiada też jeszcze więcej wpływów deweloperów, więcej supermarketów, korków, zadłużenia, marnowania kasy, gigantomanii… Może lepiej byłoby mniej, a nie więcej? Przede wszystkim mniej Grobelnego. 


Dotychczasowy prezydent wpadł jawnie w pułapkę swojego mało wyrafinowanego (kurtuazyjnie rzecz nazywając) myślenia o mieście, zgodnie z którym, im więcej czegoś (wszystkiego?) tym lepiej. To jest myślenie postkomusze, wzorowane na Gierku Edwardzie, wybitnym umyśle (?), który też chciał, żeby wszystkiego było po prostu więcej. Na przykład maluchów, stali i węgla. 


To jest jakby wprowadzenie do kwestii europejskiego miasta – wcale nie musi być więcej, żeby było lepiej. Na pewno nie więcej wszystkiego. Ma być lepiej, bo europejskie miasto jest miastem jakości, nie ilości. Jakość ma przede charakter strukturalny, czyli umysłowy, mówiąc po prostu, a nie fizyczny – jak w komentowanym haśle. Dużo drewna to nie jest lepsze krzesło, wystarczy mało, ale odpowiedniego + know how krzesła. Poznańskie hasło promocyjne to więc zwykła ściema, jak widać, bo Grobelnemu nie chodzi o know how, tylko how many albo how much. Więcej byle czego. Na przykład buraków. Pastewnych. 


W europejskim mieście chodzi o rozwój jakościowy i jakość życia. Ta jakość nie poprawia się dwukrotnie, kiedy na przykład w każdej rodzinie przybywa drugi samochód, bo jeśli przybywa wszystkim, to czas przejazdu przez miasto może zwiększyć się dwukrotnie. A jakość życia może wzrosnąć, kiedy co drugi samochód się zezłomuje, a z odzyskanego żelastwa zbuduje szybki tramwaj i przejedzie nim przez miasto dwa razy szybciej niż stojąca w korkach bryką.
Europejskich rekolekcji ciąg dalszy niebawem

*  *  *

Anarchiści zarzucili nam na spotkaniu w zeszłą środę, że olewamy biednych i wykluczonych w Poznaniu, a to chyba nieprawda. Pytanie jest o skalę zjawiska i jego znaczenie dla rozwoju Poznania. Oto na przykład zbadano, ze dyskryminacja kobiet w krajach islamskich jest czynnikiem ogromnie hamującym rozwój tych krajów. Nie wydaje się, żeby poziom i zasięg wykluczenia z powodów ekonomicznych w Poznaniu miał znaczenie dla rozwoju miasta, choć może mieć w przyszłości. Natomiast jest horrendalnie ważny ze względów moralnych i uczuciowych i dlatego uwaga ludzi z Rozbratu cokolwiek kłuje.

*  *  *


Najgorzej w domu kampanię wyborczą znoszą istoty z ogonami, czyli pies, a potem kot. Rodzina dwunożna rozumie, toleruje, akceptuje i wspiera. Domownicy czterołapni, nie kumają ni cholery, co się z panem dzieje, dlaczego pana stale nie ma, jak jest to nie ma czasu, bo gada przez telefon albo gmera przy kompie. Tygrys raz wlazł na telefon podczas rozmowy, żeby wyrazić swój stosunek do, jak rozumiem, polityki lokalnej. Zwierzyna jest zwyczajnie, instynktownie zazdrosna o czas i uwagę, która współcześnie jest najbardziej deficytowym dobrem – z powodu nadmiaru technologii i praktyk mających te uwagę zwrócić, przykuć, przywiązać… Może ten nasz Tygrys z Contrą są jednak bardziej normalni i mądrzejsi od nas, choć to tylko gadzina.

*  *  *

Wreszcie oderwałem się od komputera i wyszedłem na ulicę, z tubą i ulotkami. Ostatni raz robiłem to w styczniu przy dwudziestostopniowym mrozie, kiedy to zbieraliśmy podpisy w sprawie planu miejscowego dla parku Rataje. Dzisiaj z dziewczynami rozdawaliśmy ulotki i namawialiśmy do głosowania na nasz komitet. Nie zdawałem sobie sprawy, ilu ludzi między Starym Browarem a Starym Rynkiem to goście w Poznaniu, nie mieszkańcy – w sobotnie popołudnie…


Najmocniejsze w akcji ulicznej jest przełamywanie barier między obcymi ludźmi, kiedy się do nich podchodzi i zagaduje, pyta, proponuje, namawia. Zwykły na ruchliwej miejskiej ulicy, ochronny dystans znika i powstaje nowa sytuacja międzyludzka. Albo i nie, kiedy dystans zwycięża….

4 komentarze:

  1. Dobry komentarz co do dyskusji o hasłach wyborczych. Martwi dyskurs o samym haśle, a nie tym co się za nim rzeczywiście kryje.
    Cieszy, że w końcu znalazłeś czas, żeby wyjść do ludzi. Z Wiednia trzymam kciuki za kolejne akcje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Lechu, miło Cię widzieć znów w akcji. Mój głos już masz, to w podziękowaniu za zaangażowanie, na które nie każdy ma czas. Cięte kawałki o grobeliźmie mnie wspaniale bawią :) Powodzenia Lechu! :D Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam Pana
    Właśnie słuchałem Pana w Polsacie i muszę to napisać bo jestem z Poznania i wstydzę się Pana wypowiedzi bo wielki z Pana malkontent. Wiem ,że wiele jest do zrobienia ale ludzie trochę optymizmu i pozytywnego patrzenia. Jak Pana słuchałem jąkającego się by znaleźć to co jest według Pana błędne , niepotrzebne lub niedorobione to niech Pan wybaczy ale jako Poznaniaka ,który przeżył tu 47 lat i widzi ile się ostatnio zmieniło to powiem ,że nie ważne czy to przez euro czy przez inne okoliczności z tego co mamy jestem dumny i bardzo się cieszę. Przykre ,że tylu malkontentów jest w naszym kraju . pozdrawiam Grzegorz

    OdpowiedzUsuń