niedziela, 12 października 2014

Oficjalnie kandyduję do rady miasta naszego..!




Wiadomo od niemal tygodnia, publicznie, ale wypadałoby wytłumaczyć się trochę.

Kandydować zaczynam z satysfakcją, bo kompletne listy nasze, tj. KWW KOALICJA Prawo do Miasta, zostały zarejestrowane jako pierwsze w Poznaniu, niemal tydzień przed innymi, podobnie Maciej Wudarski, kandydat na następcę R.Grobelnego. Zarejestrowaliśmy listy we wszytkich okręgach wyborczych w Poznaniu, z maksymalną liczbę kandydatów, po dwóch na jeden mandat w radzie miasta: łącznie 74 osoby. Pochodzimy z ponad trzydziestu różnych organizacji miejskich i rad osiedli, itd... Świetny zespół, wszyscy niemal znani i rozpoznawalni w swoich środowiskach lub społecznościach lokalnych, funkcyjni w radach osiedli, stowarzyszeniach, prowadzą firmy, albo będą J.

Tym bardziej cenię ten udział, że spotkało nas mnóstwo odmów, kiedy proponowaliśmy wspólny start. Nie żeby się brzydzili, chyba jesteśmy atrakcyjni, i traktowani serio. Jednak w części obiegu publicznego w Poznaniu powstał jakiś klimat krytycznego, ale bezsilnego malkontenctwa, kultywowany przez kilku głośnych, lokalnych „celebrytów”. Trudno z nimi ostatnio cokolwiek przedsięwziąć, natomiast można sobie pogadać, właściwie pomarudzić, najlepiej na Facebooku. Przyjdzie do tego wrócić.

Dlaczego kandyduję i po co?

Uwiera świadomość, że wyborcy cztery lata temu zaufali i mnie osobiście, i naszemu komitetowi, którego sztabem kierowałem, będąc jedną z „twarzy”, i nic z tego nie wyszło, to zaufanie nie zostało jakby „skonsumowane”. Z powodów zewnętrznych, bo wynik był dobry, ale do rady miasta nikt z nas nie wszedł. Jesteśmy jakby winni zrobienia tego do końca skutecznie, przynajmniej jeszcze raz.

Po drugie, nie straciłem całkiem nadziei, że można coś istotnie w Poznaniu zmienić, a może i w kraju, poprzez sieci Kongresu i Porozumienia Ruchów Miejskich, w których mam swój udzial sprawczy. Że polityka w Polsce nie jest do końca grą znaczonymi kartami, które mają niektórzy uwikłani i dojący. Może jestem naiwny, ale chcę to sprawdzić.

A po co kandyduję? Żeby choć trochę więcej móc. W 2010 r. podawałem przykład planów miejscowych. Jako społeczny działacz musiałem boksować się np. o ochronę zieleni w każdym z osobna kolejnym procedowanym planie. Jako radny mogę mieć wpływ na całość polityki przestrzennej miasta, która hurtem reguluje istotne kwestie we wszystkich planach, czyli także przykładową zieleń. I współdecyduję, głosując, a nie tylko jestem petentem. Władza to ciężar, jeśli pomyśleć o odpowiedzialności, którą niesie – decyzja o kandydowaniu do władz miejskich to zgoda na wzięcie na siebie części tej odpowiedzialności, ale dzięki temu można być bardziej skutecznym.

Obawiam się, że obecnie sytuacja jest bardziej dramatyczna niż cztery lata temu, kiedy z dużymi oporami podejmowaliśmy decyzję o starcie w wyborach. Ukształtował się układ niemocy i bezsilności polityki wobec realnych problemów. W jaki sposób partie, i establiszment, radziły sobie kiedyś? Obecnie trudno sobie wyobrazić, by partie były w stanie obstawić choćby minimum list kandydatów w wyborach swoimi ludźmi! Muszą odwołać się do społeczników, oczywiście bezpartyjnych i spoza układu! Tak są słabe, łącznie z partią rządząca, czyli PO (kandydat na prezydenta z recyklingu), że nie mają w szeregach wystarczająco dobrych kadr do udziału w politycznej grze... Gdzie są te kadry? Poza partiami, i „układem”, w społeczeństwie obywatelskim.

Kiedy zaczynaliśmy w sposób zorganizowany wtrącać się w sprawy całego miasta, miejski układ władzy został zaskoczony tą erupcją oddolnej aktywności mieszkańców i nie dysponował przygotowaną na nią reakcją. Miało wg nich być tak – my wygrywamy wybory, więc rządzimy, a wy słuchacie. Podważyliśmy ten aksjomat, nie słuchamy, wypowiadamy się, opiniujemy, patrzymy na ręce wybranych wybrańców, idziemy też do sądu albo prokuratury, tworzymy alternatywne projekty, a także chcemy współdecydować. Jednak układ miejskiej władzy w ciągu kilku lat przystosował się do nowej sytuacji, polegającej na wzroście aktywności coraz szerszych grup mieszkańców. Adaptacja polega na tym, że nie umniejszając swojej władzy i wpływów miejska biurokracji prezydenta i współrządząca PO stworzyły cały system pozorów udziału mieszkańców w zarządzaniu miastem, gdy faktycznie jest on nadal nieduży i dotyczy spraw drobnych, detali, bądź drugo-trzeciorzędnych. Dzięki zaangażowaniu mediów w, na przykład, tzw. budżet obywatelski, który obejmuje ułamek procenta budżetu miasta, na dyskusję o samym budżecie już miejsca nie ma. O prawdziwych i dużych pieniędzach decyduje się w zamkniętym gronie. Ale nagłówki typu „poznaniacy dzielą budżet miasta” hodują i utrwalają iluzję wspóldecydowania o czymś ważnym. Tymczasem można było zrobić 2 mld złotych długu, w zasadzie obok istotnych, codziennych potrzeb mieszkańców, nie pytając ich w żaden sposób o zdanie. I co? I nic..

To jest groźniejsze niż jawna opresja, bo jest zamaskowane. Te wybory albo zabetonują jeszcze bardziej przewlekły układ władzy w Poznaniu, niestety w części rękami niektórych społeczników. Albo spowodują w tym betonie istotne pęknięcia.

Kandyduję, żeby przyczynić się do pękania, przez kruszenie.

2 komentarze: