Z Lechem Merglerem, założycielem stowarzyszeń My-Poznaniacy,
oraz PRAWO do MIASTA, rozmawia Anna Solak
GŁOS WIELKOPOLSKI, Poznań, 15 lutego 2014 r.
(Rozmowa rozszerzona o komentarz własny – kursywą)
Notorycznie słyszy się o
kolejnych rozczarowanych mieszkańcach, którzy po kupnie nowego mieszkania
skarżą się na wcześniej ukryte koszty.
Raz trzeba płacić dodatkowo za miejsce parkingowe, innym razem za to, by wogóle
dojechać do swojego budynku. Czy deweloperowi wolno już naprawdę wszystko?
Na to wygląda. Jeżeli deweloperzy mają faktyczny monopol na budowanie
mieszkań, ludzie którzy chcą jakoś ustabilizować swoją sytuację, są od nich całkowicie zależni. Mamy problem systemowy.
Nie wiem, na ile zmieni to nowa ustawa, ale przez ostatnie lata przeciętny
nabywca mieszkania był w bardzo niekorzystnej
sytuacji wobec całej branży deweloperskiej, która stała się głównym “dostarczycielem”
mieszkań Mieszkanie stało się u nas wyłącznie towarem, ale to sytuacji
mieszkaniowej ludzi wcale nie poprawiło.
Totalne utowarowienie mieszkalnictwa
nic więc nie dało – poziom zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych, i w Poznaniu, i
w Polsce, jest nadal jednym z najniższych w Europie. Mówią o tym takie
wskaźniki jak liczba mieszkań na 1000 mieszkańców, przeciętna powierzchnia
mieszkania, wskaźnik przegęszczenia itd. Wiele wyjaśnia fakt, ze w Polsce za
przeciętną pensję można kupić dwa razy mniejszy „kawałek podłogi” niż średnio w
UE.
Kogo dziś stać na mieszkanie od
dewelopera?
Właściwie tylko ludzi zamożnych albo takich, którzy mają „zdolność
kredytową” na własne lokum. To współczesne niewolnictwo – zastawiam wszystko
co mam i mieć będę w przyszłości, bo kredyty bierzemy zwykle na 20-30 lat. A
deweloper jest w komfortowej sytuacji,
bo robi biznes i po jakimś czasie znika, pozostawiając problemy samym
mieszkańcom, przejmującym lokale na własność. Poznań wyludnia się, bo na
mieszkania w granicach miasta mało kogo
stać.
Dla uboższych miasto powinno mieć
ofertę mieszkań komunalnych o regulowanych czynszach, natomiast dla
pozostałych, czyli dla ludzi o typowych dochodach,w granicach mediany, nie ma prawie
żadnej oferty w mieście, na widoczną skalę. Kto może, ucieka pod miasto, żeby
załapać się na mieszkanie o 30% tańśze niż w Poznaniu.
Z czego to wynika?
Gdyby w Poznaniu oddawano rocznie choćby tysiąc mieszkań komunalnych, a
rynek najmu zostałby ucywilizowany, problem rozwiązałby się sam. Młodych ludzi po studiach
byłoby stać na kupno mieszkania lub długofalowy wynajem, bo deweloperzy musieliby
obniżyć ceny. Teraz nie ma takiej
alternatywy, więc wyśrubowane zyski spijają deweloperzy i banki.
Tysiąc mieszkań 2pokojowych, ok. 50 m
kw przy cenie za metr ok. 2500 PLN (dane oficjalne), to jest koszt ok. 125 mln
PLN, do 150 mln. ZKZL, który buduje mieszkania komunalne, potrzebowałby 10% z
budżetu miasta, czyli kilkanaście milionów, tyle co na stadion i termy rocznie,
resztę sfinansuje kredyt. Ale do spadku cen mieszkań, który byłby wynikiem
takiego ruchu, deweloperzy nie dopuszczą. Zbyt lukratywny prowadzą biznes. Więc
ZKZL buduje ok. 300 mieszkań rocznie, choć do niedawna prawie nic.
To czysty kapitalizm. Mają do tego
prawo.
Zgoda, ale to automatycznie ustawia nabywcę w sytuacji przegranej. Rynek
mieszkaniowy to żyła złota, ze względu na swoją rentowność. Nie uważam
deweloperów za złoczyńców, ale wykorzystują konsekwentnie swoją uprzywilejowaną
pozycję, tymczasem powinni budować drogie i wysokiej jakości, o atrakcyjnej
lokalizacji apartamenty dla ludzi, których na to stać. Dla reszty
społeczeństwa, mieszkania powinny być dostępne także w innym trybie. Taki
sektor w tej chwili praktycznie nie istnieje.
Deweloperzy ekspolatują sytuację,
którą sobie wywalczyli, co nie znaczy, że to nie podlega ocenie moralnej i politycznej,
bo biznes nie jest działalnością moralnie neutralną. Dotyczy to też banków – razem
eksploatują nabywców mieszkań, którzy w inny sposób niż przez kupno na kredyt
zwykle dość nędznego lokalu, nie są w stanie zapewnić sobie samodzielnego dachu
nad głowę. Spłacają przez 20-30 lat kilkukrotność kwoty, którą budowa mieszkania
wraz z gruntem faktycznie kosztowała, zasilając bank i dewelopera, bo muszą, z
powodu braku innej możliwości. Ogranicza to ich zdolność konsumpcyjną, czyli
osłabia inne sektory gospodarki. Inny tryb to prawdziwe budownictwo
spółdzielcze, szerokie komunalne mieszkań na wynajem, społeczne, nie obliczone
na zysk – przy wsparciu władzy publicznej, obecnie uprzywilejowującej sektor komercyjny.
Czyli przeciętny Kowalski jest w tym
wszytkim bezbronny?
Póki co tak. Ma to związek z funkcjonującym
systemem – pojedynczy człowiek ma naprzeciw siebie machinę biznesowo-finansową,
której państwo sprzyja
PS. Problemem odrębnym, ale
bardzo istotnym dla zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych jest to, że
przychylanie deweloperom nieba przez władze oznacza lekceważenie przez nie
całej istniejącej zabudowy, co najgorzej odbija się na zabudowie starszej,
przedwojennej. Zamiast zachęcać kapitał do inwestowania w modernizację
kamienic, które w Poznaniu stanowią wciąż ok. 40% zasobów mieszkaniowych, a
może nawet więcej – władze robią wszystko, żeby kapitał omijał to wyzwanie i
poszedł sobie budować dochodowe bloki gdzieś na polach pod miastem, jak bloki
pegeerowskie.