czwartek, 25 października 2018

CZY JA STOJĘ TAM GDZIE ZOMO, PARDON – GDZIE PIS?



Reakcje zwycięskiego (miażdżąco) Jacka Jaśkowiaka na brak zapału Koalicji Prawo do Miasta do wchodzenia w zaproponowaną przez niego „koalicję” z Lewicą, pod patronatem PO, mocno potwierdzają to, co napisałem trzy dni temu: w tych wyborach gra toczyła się głównie przeciw PiS, a nie o Poznań. I zakończyła się efektownym sukcesem – anty-PiSu, miasta niekoniecznie.

Informacja dla porządku: Koalicja PdM otrzymała przekazaną przez osobę trzecią od prezydenta Poznania propozycję „koalicyjną” we wtorek wczesnym popołudniem. Termin odpowiedzi był do wieczora, czyli żadnych pytań i rozmów, w ogóle nie było takiej opcji, jak w ultimatum. Propozycja to zwięzłe punkty: 1. Radni SKPdM tworzą wspólnie jeden klub radnych z radnymi Lewicy. 2. Maciej Wudarski traci stanowisko wiceprezydenta miasta. 3. Tomasz Lewandowski zostaje i jako wiceprezydent ma gwarantować realizację priorytetów programowych nowego klubu, nadzorując transport i zieleń. O samych tych priorytetach w ogóle nie było mowy, żadnego kontaktu z Lewicą także nie było. Takiej propozycji i w tak lekceważącym trybie przedłożonej, przy niepodzielnej władzy PO nad radą miasta, przyjąć nie mogliśmy, wyjaśnienie tutaj.

Stwierdzić, że to się prezydentowi Jaśkowiakowi nie spodobało, to powiedzieć mało. Nazajutrz w południe, kiedy ewentualnie można było rozmawiać o wspólnych priorytetach programowych, temat już z urzędu miasta trafił do mediów. Z kilku mocnych, prezydenckich reakcji przytaczam jedną, może najpełniejszą i najbardziej charakterystyczną:
„Prezydent Jacek Jaśkowiak o ‘Prawie do Miasta’: Chcą być tam, gdzie PiS.
-- Jestem zawiedziony ich postawą (…) Jeśli chcą być w opozycji, czyli tam, gdzie PiS, to ich wybór. W dużej mierze działacze ruchów miejskich zajmują się krytykanctwem. Ich żywioł to komentowanie na Facebooku, a nie realne działania. Razi mnie też to przekonanie, że każdy jest ekspertem: od transportu po planowanie przestrzenne. Tak więc w tym krytykowaniu dla samej krytyki idealnie wpiszą się w głos PiS-u.”

Nie jest grzechem nie wiedzieć, jest – wyrokować, gdy się nie wie. A wygłaszać publicznie kategoryczne i dyskredytujące innych sądy o czymś, o czym nie ma się pojęcia, to jest grzech ciężki. Prezydent znowu opowiada głupstwa o tym, jakie są ruchy miejskie, z których jakoby się wywodzi i z dumą latami o tym opowiadał. Tyle że ma o nich blade pojęcie. To są brednie, że głównie siedzimy na FB i krytykujemy. Ogromna większość uczestników Społecznej Koalicji PdM to demokratycznie wybrani liderzy blisko połowy rad osiedli w Poznaniu, na co dzień użerający się z urzędnikami J.Jaśkowiaka, żeby cokolwiek dla mieszkańców załatwić. Oraz bardzo kompetentne i zaangażowane osoby ze stowarzyszeń lokalnych, miejskich i krajowych, tak jak w innych miastach. Ta lekko rzucona prezydencka ocena po prostu obraża ich i tysiące ich wyborców. Świadczy też o lekceważeniu wielkiej, społecznie wykonywanej pracy dla poznaniaków.
Jacek, tak się po prostu nie godzi!!!

Czy nie jest jednak groźniejsze, że demokratycznie wybrany przywódca Wolnego Miasta Poznania przyjmuje publicznie styl argumentacji prezesa Polski przeciw któremu sam intonował na placu Wolności okrzyki „precz z kaczyzmem”? Argumentacji nie wobec jakichś śmiertelnych wrogów, tylko niedawnych sojuszników? Tylko dlatego że mają nieco inne wyobrażenia o swojej roli w miejskiej polityce? Bo nie podporządkowują się pokornie jego politycznym projektom? Czy tak ma wyglądać polityczny dialog w Wolnym Mieście Poznaniu, mającym być wzorem alternatywnych standardów wobec tej podłej „lepszej zmiany”? Skoro my dziś stoimy jakoby tam gdzie PiS, to czy wkrótce okaże się, że stoimy tam gdzie ZOMO?

Trudno przecenić zasługi Jacka Jaśkowiaka dla mentalnego przełomu w „Festung Posen”. To że mogę być dumny z mojego miasta, bo ksenofobia, nacjonalizm, rasizm, homofobia, naziolstwo, standardowy patriarchalizm i inne podobne patologie mają w nim urzędowy szlaban, to wielka prezydenta zasługa. Cieszę się, że nie będzie kłuł w oczy tzw. „pomnik wdzięczności”, a lokalny arcybiskup nie dyktuje postępowania Miastu itd. Ale z tego wszystkiego nie wynika moralny albo polityczny obowiązek aktywnego uczestnictwa w polityce pogłębiającej konflikt, polaryzującej ludzi i społeczeństwo. Wolne miasto nie może oznaczać tylko wolności DO anty-PiSu! Musi także oznaczać wolność OD anty-PiSu! A właśnie swoimi stwierdzeniami J.Jaśkowiak wyklucza i dyskredytuje tych, którzy anty-PiSem nie są i nie chcą być, jak ruchy miejskie, bo nam chodzi o miasto, nasza rola jest inna. Nie interesuje nas, czy jakaś propozycja dla miasta jest pro-PiS, czy anty-PiS, tylko czy jest dla miasta dobra. Krytyka lub afirmacja jedynie od tego zależy.

Taka dystrybucja publicznego szacunku, poszanowania godności, w ramach której szacunek i godność przynależą tylko „naszym”, a wszystkim innym wrogość i pogarda, przypisywane są liderom i propagandystom „dobrej zmiany”.
Jacek, czy Ty zdajesz sobie sprawę, że zaczynasz w ten sam sposób traktować nas? Według zasady: kto nie ze mną, ten przeciw mnie, ten wróg i zdrajca? Czy miasto nasze ma być tylko dla „Twoich” zwolenników i poddanych, a reszta na drzewo? OJCIEC CHRZESTNY Poznania chcesz być, czy co?

POST SCRIPTUM
Okazało się, wbrew rozmaitym lamentom i złorzeczeniom, że mamy własny, znakomity i rekordowo liczny elektorat (tylko rządząca partia miała większy przyrost liczby uzyskanych głosów), do którego potrafiliśmy indiańskim sposobem sprawnie dotrzeć z naszym przekazem, bez wydawania mnóstwa kasy na billboardy albo kosztowne reklamy po gazetach.
Nasz elektorat okazał się bardzo odporny na sondaże, w których często byliśmy ostatni, a zawsze poniżej progu wyborczego; propagandę z prawa i z lewa o „głosie straconym”; manipulacje medialne jak ogłoszony w jednej z gazet na samym początku kampanii przekaz, że nikt nam nie daje szans w wyborach, który wyskakiwał przy każdej edycji jakiegokolwiek materiału o wyborach; wreszcie propagandę o tym, że w wyborach tych najważniejszy jest anty-PiS, a nie miasto.
No cuda, cuda, że ktokolwiek w ogóle na nas zagłosował… A to prawie 20 000 luda! Tak się za plecami starali i starali…

No WSPANIAŁY JESTEŚ NASZ ELEKTORACIE…!!!!! NAJWSPANIALSZY!

wtorek, 23 października 2018

GÓRĄ POZNAŃ czy ANTY-PiS? Wybory miejskie(?) 2018



Tytuł po części podkradłem z Facebooka Jackowi Polewskiemu, wybacz, ale trafnie dylemat ująłeś.


Teza podstawowa jest dość banalna: wzmożenie antyPiSowskie w narodzie poznańskim, ale i szerzej – u obywateli innych, dużych miast – zdeterminowało wynik wyborów lokalnych. Nie były to wybory „miejskie” tylko głównie między-partyjne, pod szyldem ojczyźnianym albo narodowym. Stało się to, czego obawiałem się ogłaszając mój start w wyborach – w centrum uwagi elektoratu ostatecznie znalazł się konflikt plemienny PO.N contra PiS. Problemy naszego miasta stanowiły po prostu wehikuł, który niósł „wojenne” emocje i przekazy. Obóz anty-PiS, czyli koalicja PO.N znokautował przeciwników (21 mandatów w radzie miasta na 34 i prezydent Jaśkowiak wygrywający w pierwszej turze). Jedni z drugimi czyli PO.N-PiS – przejechali walcem mniejszych pretendentów do władzy, wwalcowując ich w niebyt (w Poznaniu zaorany z kretesem został komitet grobelistów J.Pucka z samym Ryszardem G., Kukizy’15 oraz mini-komitet W.Bratkowskiego) albo powodując efektowną porażkę bez skutku śmiertelnego (Lewica).

Ruchom miejskim w Poznaniu (Koalicja PdM) udało się nie tylko przetrwać w radzie miasta, ale zwiększyć ten udział o 100% (mamy 2 mandaty: Dorota Bonk-Hammermester i Paweł Sowa ), i poparcie o 8 tys. głosów, do 19,5 tysiąca. Liczyliśmy jednak na trochę więcej, stąd intensywna ale umiarkowana radość z sukcesu. Zwłaszcza, że niestety zabrakło w radzie Tomka Wierzbickiego, który sam uzyskał najlepszy wynik w Koalicji, ale trochę głosów zabrakło mu w okręgu. Obok KO nasza Koalicja to jedyny podmiot wyborczy w Poznaniu, który zdecydowanie poprawił swój wynik z poprzednich wyborów.

Dostaliśmy trochę mniejsze poparcie niż liczyliśmy, bo wyraźnie rozminęliśmy się w strategicznej diagnozie przedwyborczej z nastawieniem wielu wyborców. Postawiliśmy na apartyjny charakter naszego komitetu, dystansujący się od wojny plemiennej PO.N z PiS. Zakładaliśmy, że ludzie mają dosyć agresji, pogardy i wkurwu jaki ten przewlekły konflikt polityczny niesie i chcą rzeczowej debaty o pozytywnych propozycjach dla miasta. Okazało się trochę inaczej. Lęk przed władzą PiS w mieście, w tle groźba Polexitu, sponiewieranie Sądu Najwyższego, itd.  zmotywowały ludzi do głosowania przede wszystkim ANTY-PiS. Sprawy miasta okazały się nie tak istotne. Nasz rzeczowy, konkretny przekaz przekonał co prawda dużo większą liczbę wyborców niż poprzednio (o ok. 70%), ale to nie starczyło na jeszcze więcej mandatów niż dwa, zwłaszcza przy wyraźnie wyższej frekwencji. Po prostu – dla wielu ludzi zablokowanie PiSu okazało się priorytetem, stąd żywiołowe głosowanie hurtem na KO. I trudno tak bardzo ludziom się dziwić.

Nie miało żadnego znaczenie dzielenie włosa na czworo – co J.Jaśkowiak, mógł a czego nie chciał zrobić, co wyczyniało PO w społecznie istotnych sprawach, kto został a kto nie został rozliczony za ostatnią kadencję itd. JJ ze swoją drużyną wygrał plebiscyt w cuglach jako OJCIEC OPATRZNOŚCIOWY naszego miasta. Przekaz z prawa (ale i z lewa, zwalcowanego następnie przez KO…) o „głosie zmarnowanym”, który skonsumuje PiS, miał dużo większe znaczenie i oddziaływanie na decyzje. Ludność poznańska słusznie była nieufna wobec sondaży dających przewagę JJ nad T.Zyskiem. Co te sondaże są warte okazało się dobitnie w wieczór wyborczy, kiedy otrzymaliśmy 4,5 raza gorszy wynik niż faktycznie osiągnięty, no i wcześniejsze... Plus propaganda dominujących demo-liberalnych mediów, ustawiających przekaz o wyborach pod zwycięstwo anty-PiSu, niekiedy na granicy dziennikarskiej rzetelności.

Prezydent Jaśkowiak przyznał, iż zaproponował naszym liderom przejście do KO, całej grupie. Teraz z kolei niektórzy uważają, że trzeba skasować ruchy miejskie i wstąpić do partii, bo tylko one „coś mogą”. Tyle, że nasza wspólna tożsamość nie buduje się na nienawistnej polaryzacji politycznej, na konflikcie, tylko na Miastopoglądzie, który nas łączy ponad różnicami ideolo-światopoglądowymi. Zatem Miastopogląd też mamy zaorać i przyłączyć się do zimnej wojny plemiennej…!!! Wybraliśmy inaczej i wyszliśmy na tym całkiem dobrze, choć nie aż tak dobrze, jak byśmy chcieli. A „wspólny” start z lewicą (zjednoczoną…) okazał się niemożliwy, mimo kilku podejść z naszej strony – z powodu różnic programowych oraz obfitego hejtu na nas, lewicowo-odgórnego i -oddolnego.

Ruchy miejskie mają w Poznaniu dobrą przyszłość. Koalicja PdM zjednoczonych ruchów miejskich to w coraz większym stopniu nowa generacja znakomitych dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatków – o wielkich kompetencjach, ofiarności oraz umiejętności współdziałania i wysokich standardach współpracy. No nie wyobrażam sobie, żebyśmy teraz mogli/chcieli odpuścić…!! Wszystko co najważniejsze, najdonioślejsze przed nami!

Co dalej? Każde zwycięstwo niesie w sobie zapowiedź/ zarodek/ projekt przyszłej klęski. Na skutek powszechnych postaw anty-PiS Poznań w trybie demokratycznej decyzji ludności znalazł się pod niepodzielnymi rządami monopartyjnej władzy. Może ona robić co zechce, nie potrzebuje koalicji, consensusu ani kompromisów. To nie jest nic szczególnie nowego dla naszego miasta, a sytuacja zewnętrzna (zagrożenie PiSowe) temu sprzyja. Ale też wybitnie sprzyja alienacji tej władzy, arogancji, nepotyzmowi, zadbaniu o interesy kolegów obok, albo bardziej a nawet zamiast „dobra miasta”. Tak to działa. Pełna władza to pełna odpowiedzialność. I potencjalnie pełna deprawacja.

PS. Doceniam niektóre konkretne posunięcia PiS (dwukadencyjność, możliwość ograniczenia sprzedaży alkoholu przez samorządy, 500+, limit podpisów pod inicjatywą uchwałodawczą – 500, itd.), wiele innych potępiam, ale PiS reprezentuje zdecydowanie przeciwny mojemu światopogląd polityczny, bogoojczyźniany, autorytarny i centralistyczny konserwatyzm sarmacki. Brrrrrrrrrrr…

niedziela, 18 lutego 2018

APARTYJNE NO IDEOLOGO czyli NARRACJA KONKRETNA



Ruchy miejskie: polityka – partyjność – ideologia – narracja konkretna

APARTYJNE NO IDEOLOGO czyli NARRACJA KONKRETNA


W Stowarzyszeniu [My-Poznaniacy] pojawiła się potrzeba dyskusji jak to, co robimy, ma się do „polityki” i co to w ogóle może znaczyć? Bierze się ta potrzeba i z naszego rozwoju (jesteśmy znacznie liczniejsi niż jeszcze kilka miesięcy temu) i z zewnętrznych okoliczności – zdynamizowania życia społecznego, politycznego, wzrostu napięć i konfliktów miejskich i krajowych, które raczej będą postępować, a nie słabnąć.

Staramy się działać jawnie, zresztą w warunkach cywilizacji informacyjno-multimedialnej tajemnic nie ma. Zainicjowaliśmy na ostatnim spotkaniu Stowarzyszenia (25 stycznia 2012), jak zwykle otwartym dla zainteresowanych sympatyków, dyskusję na roboczy temat: My-Poznaniacy – organizacja obywatelska uczestnicząca w miejskiej polityce? Fakt, że samo słowo „polityka” ma w Polsce od dawna zdecydowanie złą konotację w opinii publicznej – może czynić temat w odbiorze kontrowersyjnym, nawet prowokacyjnym. Ale może właśnie dlatego warto dyskutować nad innym, budującym rozumieniem polityki, odległym od złych skojarzeń z odstręczającymi przykładami z polskiego życia publicznego? W każdym razie – uchylanie się od podjęcia tematu i to publicznie, nie służy zrozumieniu i porozumieniu, klarowności obrazu – i naszego Stowarzyszenia i naszych działań.

Niżej – poprawione „tezy” do dyskusji z ostatniego zebrania. Nie jest to „oficjalne stanowisko” (czyje?). Poza przypomnieniem naszych tradycji i zasad w tej dziedzinie, bo działamy razem prawie pięć lat – są to bardziej problemy i wyzwania, z którymi musimy/powinniśmy się zmierzyć, niż „słuszne” objawienia, jakkolwiek ważne jest ich jasne, aktualne sprecyzowanie. To istotne, bo stan rzeczy dookoła robi się coraz bardziej skomplikowany, a napięcia rosną.


My – Obywatele Miasta a demokracja miejska i polityka
TEZY WYJŚCIOWE DO DYSKUSJI

1. Nasze rozumienie polityki, chyba intuicyjnie najprostsze – to działanie w sferze publicznej, którego podmioty nie uchylają się od odpowiedzialności realnej za sprawy publiczne i w konsekwencji nie uchylają się od udziału we władzy publicznej. Nie chodzi im tylko o „politykę gestów”, ale rozwiązywanie rzeczywistych problemów swojej społeczności. Nie ma to rozumienie logicznego związku z polityką partyjną lub partyjną ideologią, bo nie tylko partie mogą brać na siebie odpowiedzialność i starać się o udział we władzy, zwłaszcza lokalnej, miejskiej. Polityka to znacznie więcej i to coś poważniejszego, znaczącego dla wszystkich, niż tylko to, co robią partie..
Działamy w skali miasta, więc demokracja miejska jako system regulacji społecznych, wartości, zarządzania, władzy, komunikacji jest jakby środowiskiem naszego działania.

2. Wzięliśmy się z generalnego rozczarowania, zawodu ideologiczną, a przede wszystkim interesowną, tj. partykularną i nastawioną na interesy grupowe, także prywatne, polityką partyjną w Polsce, w tym w naszym mieście. Cokolwiek autorytarne w praktycznym działaniu  partie (wszechwładni liderzy podejmujący jednoosobowo strategiczne dla kraju decyzje…) funkcjonują pod wieloma względami jak związki zawodowe swoich aparatu i aktywu. W mieście widać to lepiej – więc wykreowaliśmy ruch, który ma być rozłączną alternatywą systemową, strukturalną wobec „demokracji partyjnej”, przynajmniej w skali miasta. Partie są z definicji partykularne („part”…), my staramy się też widzieć miasto jako całość, holistycznie, a nie tylko niektóre w nim grupy interesów.
Odcinając się od złych i gorszych wzorów i przykładów partyjnej polityki, chcemy polityce przywracać szacunek, godność, co będzie możliwe tylko wtedy, kiedy stanie się ona na powrót służbą publiczną w interesie społecznym.

3. Chcemy wierzyć, że w Polsce demokracja może odradzać się od miast. Że władza od szeregu lat w dużym stopniu zmonopolizowana przez stosunkowo wąski establishment partyjno-polityczny, może być „odzyskiwana dla ludu” najpierw w miastach. W naszych miastach sami możemy artykułować swoje interesy, potrzeby i wartości jako ich mieszkańcy, bo dotychczasowy pośrednik polityczny (partie) w tej roli się nie sprawdził, przede wszystkim przez swój partykularyzm. Czyli sami mieszkańcy miasta [OBYWATELE MIASTA] mogą być zbiorowością politycznie podmiotową, której potrzeby jako właśnie miejskie, potrzebują odrębnej reprezentacji politycznej, nie-partyjnej i nie-ideologicznej. Reprezentacji w ramach demokracji miejskiej, która staje się podstawową formą demokracji, z powodu skali urbanizacji – w krajach rozwiniętych ogół ludności żyje miastach.

4. Istnieją, w wielkim skrócie, historycznie trzy wielkie narracje ideologiczno-polityczne (socjalizm, liberalizm, konserwatyzm), w różnych wariantach, konfiguracjach i proporcjach. Rozstrzygają one w swoich opowieściach o tym, kim jest człowiek, społeczeństwo, gospodarka, polityka, władza, wolność i inne podstawowe wartości, strategie działania na ich rzecz, diagnozy świata z ich punktu widzenia itd. Współcześnie pojawiły się też inne – np. narracja ekologiczna (jako polityczna – partie Zielonych) czy feministyczna, o rosnącym wpływie, i szereg innych np. alterglobalizm, ostatnio ruch „piratów”. Nie odnosimy się do nich, jako całości, wprost i bezpośrednio, nie przyjmujemy żadnej za wspólny światopogląd polityczny, w ogóle go nie potrzebujemy.

5. Posługujemy się narracją konkretną, nie wychodzącą z generalnych rozstrzygnięć o świecie, człowieku i społeczeństwie, tylko odnoszącą się do konkretnych sytuacji, faktów, miejsc, problemów w mieście, które naocznie, intuicyjnie wymagają działania, interwencji. I my chcemy to działanie podjąć. Z wielkich narracji korzystamy, gdy to jest produktywne dla rozwiązywania tych właśnie wymiernych problemów, np. myśl liberalna pomocna w problemach gospodarczych, lewicowa w sprawach społecznych, ekologiczna w kwestiach zrównoważonego rozwoju, itd. Biorąc się za te problemy w mieście, które wspólnie, niezależnie od różnic między sobą, dostrzegamy, i popychają nas one do działania – szukamy tego, co między nami właśnie wspólne i dlatego możemy współpracować (acz nie we wszystkim!) z ludźmi z LPR i anarchistami, PiSem i SLD, kościołem i PO, Greenpeace i ruchem franciszkanów albo piratami czy Ruchem Palikota.

6. To nie oznacza, że nasz miejski ruch obywatelski jest „przezroczysty” dla wartości, mamy swoją podstawową aksjologię: sprawiedliwy i demokratyczny rozwój zrównoważony miasta jako miasta europejskiego, tradycja praw i wolności człowieka i obywatela, tradycje europejskiej demokracji. Nie jesteśmy rewolucjonistami, nie obalamy systemu polityczno-społecznego, lecz mniej lub bardziej radykalnymi reformatorami systemu, którzy chcą go zmieniać wychodząc od konkretów, w których naocznie stwierdzamy dysfunkcjonalność systemu lub jego fragmentów. Opieramy się na polskim i europejskim prawie i wolnościowej oraz demokratycznej tradycji, które traktujemy na serio, a nie np. jako dekorację choćby dla uzyskiwania środków unijnych. Stąd znaczenie partycypacji społecznej, form demokracji bezpośredniej i uczestniczącej, rzeczywistego współdecydowania o mieście, bo mamy prawo do miasta.

7. Poszliśmy do wyborów samorządowych nie dla władzy jako celu samego w sobie, ale z powodu naszej postawy odpowiedzialności za nasze miasto Poznań (i aglomerację). Uczestnicząc we władzy publicznej chcieliśmy zdecydowanie zwiększyć skuteczność naszego działania – uzyskać możliwości systemowego działania pro publico bono. A nie incydentalnego – jako organizacja społeczna, obywatelska, która nie ma wpływu na miejskie regulacje systemowe i o każdą pojedynczą sprawę musi dobijać się z osobna, z ogromnym nakładem sił i czasu. A często odbija się po prostu od lokalnych koneksji, partykularnych interesów, czy choćby tylko złych standardów zarządzania.


Post scriptum,
które powstało na postawie odpowiedzi na pytania nowych członków Stowarzyszenia dotyczących kwestii partii i polityki w naszym działaniu.

Kilka utrwalonych zasad operacyjnych w tym obszarze:

● Współpracujemy pro publico bono z politykami wszystkich partii zaangażowanych w funkcje publiczne – jako osobami publicznymi, godnymi zaufania i wiarygodnymi, z demokratycznym mandatem.
● Zachowujemy zasadę równego dystansu wobec partii różnych kierunków, ideologii i wyznań, ewentualne odchylenia sytuacyjne od tej zasady wynikają z logiki działania publicznego, które jest dynamiczne.
● Nie wchodzimy we wspólne struktury, organizacje, formalne powiązania itd. z partiami politycznymi ani ich agendami.


Opracował: Lech Mergler

Materiał przygotowany w związku z dyskusją na otwartym zebraniu stowarzyszenia My-Poznaniacy w lutym 2012 r., opublikowany na stronie internetowej www.my-poznaniacy.org, obecnie niedostępny

środa, 2 listopada 2016

WOBEC POLITYCZNEJ ZMIANY



Musimy się nastawić na politykę małych kroków oraz długiego marszu, bo w najbliższym czasie raczej nie należy się spodziewać realizacji celów z obszaru 15 Tez Miejskich. Za wszelką cenę musimy też unikać angażowania się w polskie „wojny plemienne”, trzeba natomiast podejmować współpracę tam, gdzie jest to możliwe. Czy przyszłością ruchów miejskich jest polityczny pozytywizm i czy zdołają one przetrwać „czas zmiany”?


Piszę ten tekst z pozycji uczestnika i działacza ruchów miejskich. Chcę, żeby stanowił on głos w dyskusji, która powinna zakończyć się podjęciem decyzji w sprawie przyszłości Kongresu Ruchów Miejskich: albo będziemy kontynuować dotychczasową strategię i zasady działania w polu polityki, albo powinniśmy zacząć określać je na nowo. Odczuwam potrzebę wyjaśnienia samemu sobie, gdzie się aktualnie znajdujemy, i sformułowania pytań dotyczących obecnego stanu. Podczas odświeżającego IV Kongresu Ruchów Miejskich w Gorzowie podjęliśmy już pewne decyzje o naszej przyszłości. Czuliśmy, że zmiany polityczne nabierają przyspieszenia – mieliśmy nowego prezydenta i znaliśmy wyniki referendum na temat jednomandatowych okręgów wyborczych, ale przed nami wciąż rozciągała się perspektywa wyborów parlamentarnych. Prowadzona od jakiegoś czasu w polityce narracja o zmianie jednym daje nadzieję, dla innych staje się zagrożeniem.

To, co wydarzyło się w polityce polskiej, europejskiej i światowej po IV KRM, i co działo się w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach, to dalsze przyspieszenie zmian, wywołujące coraz silniejsze „ruchy tektoniczne” w obrębie społeczeństwa. Nie trzeba chyba wyliczać przejawów tego zjawiska. Dla niektórych „nasz świat” już się skończył; skądinąd dopiero od niedawna był on „nasz” – demo-liberalny, względnie spokojny, tolerancyjny i praworządny, ogólnie „cywilizowany” (co nie znaczy, że sprawiedliwy, zrównoważony itd.). Dziś ludzie boją się wojny, dyktatury, przemocy, terrorystów, upadku UE, kryzysu i islamistów, a „wojny plemienne” pomiędzy frakcjami politycznymi przybierają na sile.

Co z tego wszystkiego wynika dla ruchów miejskich? Jak odnaleźć się w świecie wzburzonej polityki, walk partyjnych i kłótni toczonych przez polityków? Jak ukierunkować działania, by były skuteczne? Czy dalsze istnienie ruchów miejskich w ogóle ma sens? Co i jak powinniśmy robić? Według jakich zasad pracować? Zarysowują się dziś przed nami te i podobne wyzwania – i bynajmniej nie są abstrakcyjne, wręcz przeciwnie: wydają się bardzo konkretne. Nie oszukujmy się, że posiadamy jakieś gotowe recepty. Pytam o dobre rozwiązania, ale mój głos nie jest pozbawiony niepewności czy zakłopotania.

1. PUNKT WYJŚCIA
Ruchy miejskie, a potem KRM (zawiązany w czerwcu 2011 roku w Poznaniu) powstawały w warunkach względnej stabilizacji politycznej, może nawet stagnacji, panującej zarówno w Polsce, jak i w jej otoczeniu. Takie okoliczności mocno determinowały nasz sposób działania i tematy, jakie podejmowaliśmy, miały także wpływ na społeczny i medialny odbiór naszych akcji i postulatów, a tym samym na zdolność przyciągania zwolenników i sojuszników.
Wydaje mi się, że w tamtym okresie wprowadziliśmy do publicznego obiegu dość lekki w formie komunikat – głos dobiegający z miast skupiających najwięcej ludzi, zasobów, zdarzeń, produktywności czy władzy, mówiący o tym, że propaganda sukcesu potransformacyjnej polityki, wizja „zielonej wyspy” i tym podobne narracje to – mówiąc kolokwialnie – duża ściema, której już nie kupujemy, bo ignoruje ona mroczne aspekty polskiej rzeczywistości, odwracając się od wielu ważkich problemów dotykających współczesne miasta. To nasze rozpoznanie o kilka lat wyprzedziło podobną w gruncie rzeczy konstatację wyrażoną przez „głos ludu” podczas ostatnich wyborów.
Potrzeba sformułowania przez KRM 15 Tez Miejskich była reakcją na nadmiarową i naiwną komercjalizację realnej polityki miejskiej – postrzeganie miasta jako „firmy” albo „biznesu”. Kasa i biznes determinowały spojrzenie władz, polityków oraz mediów na potrzeby społeczne, środowisko, przestrzeń, komunikację, mieszkalnictwo, standardy miejskiej demokracji itd.
Prowadziliśmy działalność w ramach naszej wizji demokratycznego państwa prawnego, zakorzenionego w zjednoczonej, demo-liberalnej Europie. Nie jesteśmy rewolucjonistami, bojownikami czy konspiratorami, tylko działaczami, aktywistami i społecznikami. Odnosiliśmy się krytycznie wobec władzy, ale nigdy nie podważaliśmy racji jej istnienia. W sposób oddolny organizowaliśmy działania lokalne mające pozytywny wydźwięk społeczny, pisaliśmy petycje oraz projekty zmian przepisów, konsultowaliśmy decyzje władz, chodziliśmy do sądów, znacznie rzadziej w akcie protestu wychodziliśmy na ulice. Jako krytyczni oponenci działaliśmy jednak w ramach systemu, wierząc w możliwość jego znaczącej i cywilizowanej zmiany. Naszym celem nie było wywracanie go do góry nogami.

2. OKOLICZNOŚCI POLITYCZNE
Kongres skupia podmioty działające lokalnie, w różnych miastach. To tam lokuje się centrum naszych aktywności, źródło sensu, siły i poparcia społecznego. KRM powstał jako ogólnopolskie porozumienie aktywnych lokalnie organizacji miejskich, które na szczeblu ogólnokrajowym chciały podjąć działania na rzecz miast – podkreślmy: działania lokalnie niewykonalne, bo z poziomu miejskiego nie można walczyć o zmianę ustaw. Chodziło więc o lobbowanie na rzecz przychylniejszych dla rozwoju miast zapisów prawa krajowego, instytucji, procedur i polityki.
Uznajemy, że ta ponadlokalna działalność KRM jest działaniem politycznym, rozumianym niedogmatycznie. Przedmiotem naszego zainteresowania są sprawy publiczne i nigdy nie uciekaliśmy od odpowiedzialności związanej ze sprawowaniem władzy – z czasem zarówno poszczególni aktywiści miejscy, jak i całe organizacje zaczęli startować w wyborach. Należymy więc do świata polityki, choć nie tego partyjnego, tylko społecznego i obywatelskiego. Realizowana przez nas polityka jest nie ideologiczna, lecz pragmatyczna i konkretna. Stąd bierze się nasza apartyjność, ale nie antypartyjność. Postawa ta wyłoniła się spontanicznie, ale byliśmy zgodni co do jej słuszności. Co z tego wynika?
Funkcjonujemy niezależnie od partii politycznych. Są wśród nas członkowie, sympatycy i wyborcy różnych ugrupowań, a także kandydaci w wyborach do władz publicznych z nadania tychże partii. Ten wewnętrzny pluralizm – choć nie tylko on – wytworzył mniej więcej równy dystans wobec poszczególnych partii. To, co nas interesuje, to rzeczowe odnoszenie się do ich konkretnych działań w kwestiach miejskich. Potencjalnie współpracujemy niemal z każdą partią, jeśli tylko uważamy jej inicjatywę w danym obszarze za sensowną i wiarygodną. Analogicznie krytykujemy i zwalczamy koncepcje i działania szkodliwe dla miast, bez względu na to, kto z nimi wychodzi. W obu przypadkach nie chodzi więc o partie, tylko o to, co robią w zakresie spraw miejskich. Dlatego nasze relacje z konkretnymi ugrupowaniami są jedynie sytuacyjne i wiążą się z określonymi tematami.
Ruchy miejskie zakorzenione są w miastach (a nawet osiedlach) i budują swoją konkretną narrację specyficzną dla tych miejsc. Z kolei partie polityczne formują się w oparciu o uniwersalizujące i zazwyczaj dość złożone narracje ideologiczne, „narodowe”, „klasowe” czy historyczne, skorelowane z partykularnymi interesami kreujących je środowisk (choć to oczywiście spore uproszczenie). Bywa, że te dwie odrębne perspektywy: miejska i partyjna, po części sprzeczne, po części komplementarne, mogą zostać uzgodnione w odniesieniu do lokalnego kontekstu i konkretnej sytuacji.
W konsekwencji nie wikłamy się w walki partii i środowisk politycznych – te walki o władzę często zresztą nastawione są na zniszczenie „przeciwnika”. Rozgrywki polityczne traktujemy pragmatycznie, patrzymy na nie z punktu widzenia interesów miejskich, w sposób niedogmatyczny i ideowo niepryncypialny. Nie odrzucamy systemu, nie uciekamy w jakąś utopijną, wyobrażoną rzeczywistość równoległą czy alternatywną wobec władzy polityki, władzy i partii. Przeciwnie, traktujemy je utylitarnie jako obszar i instrumentarium najbardziej skutecznego kształtowania świata. Zamiast politykę kontestować, staramy się w niej uczestniczyć i ją cywilizować, by była bardziej racjonalna i odpowiadała na potrzeby ludzi – przede wszystkim tych żyjących w miastach.

3. QUASI-DIAGNOZA, CZYLI GDZIE JESTEŚMY?
Diagnoza przyczyn obecnego, niepokojącego status quo nie jest „niewinna”, bo odzwierciedla sympatie i poglądy tego, kto dokonuje oceny. W pewnym stopniu możemy tego uniknąć, koncentrując się na miejskim punkcie widzenia (15 Tez Miejskich) oraz wpływie różnych polityk partyjnych na miasta i warunki działania KRM. To ważne o tyle, o ile KRM charakteryzuje wewnętrzny pluralizm, stąd w jego obrębie możliwe jest formułowanie różnych, także przeciwstawnych, diagnoz i ocen: od optymistycznych po katastroficzne. Nie ma więc moim zdaniem sensu poszukiwanie całościowego obrazu przyczyn politycznego kryzysu-zmiany, jaki ma miejsce w Polsce i poza nią. Sensowne wydaje się natomiast analizowanie przejawów tego kryzysu, czyli tego, w jaki sposób dotyka on miast i jakie wobec tego są warunki naszych działań.
Najbardziej odczuwalny staje się przewlekły konflikt oraz podział społeczny, wykraczający poza elity władzy. „Wojna plemienna” na górze doprowadziła do tego, że właściwie każda kwestia jest formatowana przez każdą ze zwaśnionych stron w taki sposób, by dać czasową przewagę danej frakcji. Ta sytuacja generuje niestabilność we wszystkich dziedzinach życia zależnych od polityki. Dyskurs publiczny przybiera coraz bardziej irracjonalną formę, dominują w nim nadmiarowe negatywne emocje i agresywne narracje walczących stron. Rzeczową argumentację zagłusza ekspresja płynąca z „pola walki”. W tym kontekście kwestie miejskie nie mają szansy przebić się do opinii publicznej i polityków zajętych „zbrodnią smoleńską” albo zagrożeniem „kaczyzmem”. W efekcie rośnie napięcie i wzmaga się poczucie zagrożenia.
To istotna zmiana warunków naszego działania. Sytuację, w jakiej się znajdujemy, charakteryzuje bowiem nieprzejrzystość i nieprzewidywalność – poczucie, że niesie nas wzbierająca fala. Nie ma podstaw do wiarygodnego określania zagrożeń i szans, prognozowania i planowania na szerszą skalę i w dłuższej perspektywie. Takie są podstawowe właściwości czasu zmiany. Dlatego rośnie znaczenie myślenia otwartego, wariantowego, kreatywnego i świadomie hipotetycznego, nakierowanego na spekulację o możliwych przyszłych scenariuszach.
Dominujące dziś w Polsce narracje polityczne trudno uznać za bardziej przyjazne dla miast od tych głoszonych przez poprzednią władzę, także niezbyt korzystnych. „Dobra zmiana” polityczna nie musi jednak wykluczać konkretnych posunięć sprzyjających miastom. W centrum nowej narracji sytuowany jest „naród” („katolicki”) i „państwo” („narodowe”), rywalizujące z innymi podmiotami. Taka wizja raczej nie współgra z aspiracjami do upodmiotowienia wspólnoty miejskiej, samorządnej, autonomicznej i nastawionej na współpracę. Rozumiany na sposób etniczny, ideologicznie zmitologizowany i zhomogenizowany naród nie pasuje do treści zawartych w Tezach Miejskich mówiących o równości, solidarności ze słabszymi, ochronie mniejszości przed dyskryminacją, przestrzeganiu powszechnych praw człowieka itd.
Silne państwo nie musi jednak zagrażać podmiotowości miast, jeśli „siła” oznacza sprawność jego organów, zdolność do prowadzenia skutecznej polityki i egzekwowanie praw. Natomiast jeśli „siła” państwa zwraca się przeciwko prawom i wolnościom obywateli, mamy do czynienia z państwem autorytarnym – nie należy mylić tych pojęć. Obecna władza wybrana została w demokratycznych wyborach i dzięki ich wynikom jest sprawowana niepodzielnie. Po 1989 roku ani razu nie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją, zawsze bowiem zachodziła konieczność tworzenia koalicji, układania się i negocjowania polityki. Obecne realia rodzą obawy o to, że po stronie władzy nie będzie woli dialogu na temat spraw miast. Czy władza będzie sprzyjać autonomii i podmiotowości wspólnot miejskich, ich sile i oddolnemu współdziałaniu? Mieszkańcy największych metropolii nie sympatyzują z „dobrą zmianą”, co samo w sobie generuje konflikt. Po części pewnie dlatego, że dla ogółu mieszkańców dużych ośrodków atrakcyjność programu socjalnego, będącego istotnym i szeroko akceptowanym elementem nowej polityki, nie jest tak duża jak gdzie indziej.
Konflikt, który bezpośrednio może wpływać na warunki działania KRM, wywołany jest przez praktyki rządzących wobec władzy sądowniczej, od sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego poczynając. Perspektywa „podwójnego prawa” albo uzależnienia decyzyjności sądów od woli administracji i polityki może nas pozbawić twardego narzędzia w postaci możliwości dochodzenia naszych racji w sprawach miast przed niezawisłymi sądami. Innym potencjalnym polem konfliktu jest ekologia.
Dotychczasowe działania władz sugerują dalsze przekształcanie ram instytucjonalnych państwa, odchodzenie od dominującej narracji i aksjologii na rzecz wizji mniej przyjaznej dla podmiotowości miast i miejskiego aktywizmu.

4. REFLEKSJE I KONKLUZJE
Jak bronić sensu tego, co robimy i kim jesteśmy, w obecnych, mniej przyjaznych dla naszego działania okolicznościach? Czy warto działać dalej, a jeśli tak, to dlaczego?
KRM od niektórych nowych fenomenów polityczno-społecznych odróżnia względna trwałość: czy 5 lat aktywności to wystarczająco długo, by uznać Kongres za stabilną formację? Jeśli tak, to może on stanowić alternatywę i przeciwwagę dla inicjatyw bardziej ulotnych – może być punktem oparcia dla budowania trwałych jakości. Oprócz zmiany egzystencjalnie i politycznie potrzebujemy też trwałości i ciągłości, bo bez nich trudno zachować tożsamość.
Trwamy także dzięki temu, jacy jesteśmy i jak działamy w naszym otoczeniu. W pewnym stopniu nauczyliśmy się rozmawiać i wzajemnie akceptować pomimo różnic. Współdziałamy (niezbyt intensywnie) i kooperujemy wbrew (i mimo) dominującej wokół rywalizacji. Ten sposób funkcjonowania jest naszą wartością – cenną i niezbyt częstą w polskim kontekście. Czy można uznać, że KRM obok własnej aksjologii (Tezy Miejskie), w jakimś stopniu kieruje się też własnym etosem, dzięki któremu trwa i może się rozwijać, choć napotyka niezbyt sprzyjające okoliczności?
Miasto to nie jest duża wieś, choć trochę tak się je w Polsce postrzega. Jako KRM reprezentujemy w „kwestii miejskiej” unikatową, bo wszechstronną i ogólnokrajową, społecznie kompetentną podmiotowość. Gdy podejmowane są próby rewidowania standardów demokracji, my sięgamy do jej źródeł, czyli demokracji miejskiej (miasta greckie). Globalizacja osłabiła znaczenie państw narodowych; obecny zwrot ku temu modelowi jest dość ryzykowny, a towarzyszące mu postawy nacjonalistyczne, choć mogą być zrozumiałe, nie wydają się adekwatną reakcją na problemy globalizacji. Miasta i metropolie są wiodącymi podmiotami rozwoju i miejscem życia przeważającej części ludzkości. Ruchy miejskie natomiast są progresywne i nowoczesne, choć obecnie mogą wydawać się głosem peryferyjnym, zakrzyczanym przy hałaśliwy kult „państwa” i „narodu”. Dysponujemy więc potencjałem kreowania szerokiej wizji politycznej – dobrego życia i społeczeństwa w policentrycznym świecie, w którym węzłami sieci-cywilizacji są miasta.
Wydaje się oczywiste, że KRM nie powinien być uczestnikiem ani stroną polskiej „wojny plemiennej”. To nie nasza wojna! Pogłębia ona przepaści obecne w społeczeństwie i destrukcyjnie wpływa na bieg spraw w naszym kraju. W tym kontekście powinniśmy pielęgnować naszą tożsamość i skupić się na wypracowaniu nowej jakości ruchów miejskich. To nie oznacza bierności w merytorycznej debacie politycznej, zwłaszcza tej dotyczącej zagrożenia podstawowych demokratycznych zasad, praworządności czy praw człowieka. Władza niepodzielna, nieprzymuszona do negocjowania zakresu swoich poczynań, naturalnie dąży do jego rozszerzenia. Musimy być jednak uważni w tej krytyce, bo podstawowe wyzwania to: nie uwikłać się w nieswoją wojnę (co miałoby określoną cenę), być podmiotem aktywnym politycznie w obszarze bliskich nam celów i wartości, a jednocześnie brać współodpowiedzialność i udział w obronie wartości podstawowych, gdy te są zagrożone.
Przykładami autonomicznej postawy miast wobec polityki krajowej są Słupsk pod rządami Roberta Biedronia oraz Poznań i jego niezależny prezydent Jacek Jaśkowiak; Londyn i wybór muzułmanina-imigranta na burmistrza, mimo Brexitu uzasadnianego… lękiem przed imigrantami i islamem. Albo Toronto i obowiązujące tam obywatelstwo miejskie, niezależne od państwowego.

5. DO DYSKUSJI:
a. Skoro rozwój sytuacji jest nieprzewidywalny, to czy ma sens konstruowanie dalekosiężnych planów szczegółowych? Czy nie lepiej sytuacyjnie określać nasze stanowisko, przy mocnej świadomości tego, kim jesteśmy i jakie zasady respektujemy? Potrzebujemy dużej elastyczności w naszym działaniu i powinniśmy się kierować raczej heurystykami niż algorytmami.
Taka taktyka wymaga od nas prowadzenia permanentnego dialogu wewnętrznego i angażowania w procesy decyzyjne wszystkich członków formacji, co pozwoli nadążać za zmiennymi okolicznościami. Musimy unikać podejmowania decyzji w wąskiej grupie liderów. Potrzebny nam szeroki konsensus.

b. Jednym z głównych wyzwań jest potrzeba ciągłego wyznaczania granicy pomiędzy naszym racjonalnym udziałem w polityce a uwikłaniem się w aktualne „trybalizmy”.
Wydaje się, że obok ewidentnego społecznego podziału („wojna plemienna”), liczne rzesze Polaków mimo wszystko odrzucają tę wojnę, wbrew przekazowi propagandy sytuując się poza tym trybalnym układem. W nich należy szukać potencjalnych sojuszników, zainteresowanych pozytywnym rozwiązywaniem realnych problemów.

c. Powinniśmy sformułować jasny komunikat dotyczący zasad budowania naszych relacji z partiami politycznymi: relacji opartych na odrębności i niezależności, przy jednoczesnej woli rzeczowej współpracy w odniesieniu do konkretnych spraw.
Jesteśmy skazani na inteligentne politykowanie: jeśli nie budowanie mostów, to przynajmniej prowadzenie dialogu tam, gdzie jest on możliwy – przykładowo PO i PiS programowo akceptują ograniczenie liczby kadencji prezydentów i burmistrzów do dwóch.

d. Musimy się nastawić na politykę małych kroków oraz długiego marszu, bo w najbliższym czasie raczej nie należy się spodziewać realizacji naszych celów z obszaru Tez Miejskich. Praktykujmy polityczny pozytywizm.
Bieguny naszych strategicznych celów, między którymi zapewne znajdują się cele realne, to z jednej strony przetrwanie jako organizacja, a z drugiej – daleko posunięta ekspansywna realizacja naszych założeń. Powinniśmy mierzyć wyżej niż tylko w utrzymanie obecnego „stanu posiadania”. Zarazem jednak liczmy się z tym, że być może będziemy musieli walczyć o przetrwanie.
Metodą prób i błędów powinniśmy poszukać obszarów, gdzie możliwości osiągania naszych celów pod obecnymi rządami będą większe, i na nich się skupić. Jakie to są obszary?

e. Najwięcej możemy osiągać lokalnie, w naszych miastach, przy założeniu, że ich autonomia będzie trwała. Wystawiając naszych kandydatów w wyborach samorządowych, powinniśmy kontynuować obecność w strukturach władzy miejskiej. By to osiągnąć, musimy nadal skupiać się na oddolnym budowaniu lokalnych więzi, miejskich społeczności itd.
– Czy obok głównego celu KRM, czyli lobbowania na rzecz miast, które w obecnych warunkach politycznych może być mniej skuteczne, nie powinniśmy również rozwijać szeregu działań równoległych: wzajemnego wspierania się w budowaniu lokalnej bazy społecznej ruchów miejskich w poszczególnych ośrodkach, opartej na aksjologii Tez Miejskich? Taka aktywność w mniejszym stopniu zależy od przychylności rządzącej siły politycznej, a jednocześnie jest najważniejszą inwestycją na rzecz przyszłości. Chodzi o budowanie pozytywnego konkretu: systematyczną wymianę wiedzy, doświadczeń, koncepcji, dobrych praktyk, samopomoc bezpośrednią, edukację, wspólne inicjatywy regionalne i inne.